Hrvatska – nieprzemijająca piękność
Który to już raz jest Hrvatska Zima? Siódmy, naprawdę to już siódmy raz jak gości nas Dalmacja ?! Aż ciśnie się na usta wyświechtany slogan „czas szybko płynie”. No cóż, nie zawsze tak jest. Weźmy na ten przykład jazdę w beztlenie. Wówczas sekundy jakoś dziwnie „dłużą się na potęgę”. Najwyraźniej tak już jest, że jego upływ idzie wyjątkowo wolno jak jest źle. Działa to także na odwrót, jak jest wybornie to ani się nie obejrzysz, a przyjemność mija. Tak też było w tym roku, „ino mig” i musisz pakować się z powrotem do Polski. Hrvatska Zima VII minęła „piorunem”, co stanowi najlepszy dla niej komplement.
W tym roku za „koty” robił Łukasz vel Szaman oraz Marek vel Nadzieja Północy. Pierwszy to namiętny fotograf, co znaczyło w praktyce nieustanne pytanie „czy możemy zrobić jakąś fotkę?”. Kilka razy zaimponował akrobatyką rowerową, „łapiąc” kadr. Kilka razy udowodnił prawdy podstawowe, choćby to że RoRo jest najwyższy z naszej grupy. Kilka razy „przymęczył” kolejnym postojem, ale byliśmy dzielni. W zamian za to kilka razy wykonał kapitalną robotę (efekty jego pracy i talentu -piszę to z pełną powagą- możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej). Zrobił również kilka zdjęć pomagających w rozwinięciu autokrytycyzmu. Raz uchronił od przebicia 18 gum, uwieczniając przy okazji unikatowe koszulki w kolorze klubu FC St. Pauli. Suma summarum, chłopak tak się umęczył „pstrykaniem fot”, że w końcu zaległ na kanapie, śpiąc „jak zabity”. Żaden trening go tak nie wykończył, jak aparat.
Z kolei Marek okazał się wybitnym eksperymentatorem żywieniowym. Dzięki niemu wiemy, iż przykładowo na śniadanie przed treningiem nie należy jeść kanapki z mortadelą, popijając piwem. Dość prawdopodobne, że zaszkodzi. Pokazał nam również fajną sztuczkę – jak otworzyć butelkę wina, nie wyjmując korka. Otóż wystarczy rozbić flaszkę o przybrzeżne skały, proste prawda? Okazał się także wybornym imitatorem Freddy’ego Mercury. Niech żałują Ci, co nie widzieli, bo to poziom światowy! Marek to było COŚ, chapeau bas. Moim zdaniem zdradza również ukryty talent, niestety pokrywający się z Szamanem. To znaczy potrafi robić świetne zdjęcia.
Reszta grupy po staremu. Wiciu vel Dziadzia mącił, spiskował, podjudzał aż na koniec wyjazdu dopiął swego. Przez 5 minut w głowach nam „zabuzowało”. Niestety, jak wspomniałem na początku, to co dobre szybko mija, tak więc 300 sekund minęło Witkowi „jak z bicza strzelił”. Natomiast dla nas była to „niekończąca się historia”. RoRo jak gospodarz spisał się „na medal”. Ceny jego pakietów były, po chrześcijańsku bardzo uczciwe. Krzysiu Audi ujawnił trendy seksualne na lato 2015 – Rimini będzie hitem! Clooney, ha i tu zaskoczenie! Wykonał olbrzymi postęp sportowy. Może być z niego prawdziwy drapieżca. Marcinek, jak zawsze skromny, cichy, spokojny i najbardziej z nas utalentowany. W bonusie dostał od nas masaż a la Ośmiornica. Pitbull jest klasą samą dla siebie. Jeśli chcesz, aby pękł Ci brzuch ze śmiechu, to Krzysiu naprawdę może okazać się nad wyraz pomocny. Sam o sobie nie będę pisał, bo nie wypada. No dobra napiszę tylko tyle, że jak zwykle się spóźniam, ale to oczywista oczywistość. Okolice Trogiru nie kryją prawie żadnych tajemnic. Znane drogi, podjazdy knajpy, aż tu nagle powstaje plan ataku na wyspę Brać. W premierowym wydaniu Hrvatskiej, koła (o zgrozo mtb!) części naszej „kamandy” już tam gościły. Powrót obrósł legendą i do dziś jest wspominany przez miejscowych rybaków. Tym razem mieliśmy atakować „szosówkami”, korzystając z promu. Na „dzień dobry” musieliśmy – o zgrozo – ostawić rowery obok aut. Witek chciał przemycić Gargamela, ale zdrefił, jak tylko zobaczył wymowny wzrok rosłego Chorwata wpuszczającego ludzi na pokład. Płyniemy z „drżącym sercem” o nasze „cacka”, kojeni widokami dalmackiej riwiery. Ponieważ Chorwacja z perspektywy morza prezentuje się wybornie, to po pięciu minutach zapominamy o niekomfortowej sytuacji. Dobijamy do brzegu i … Brać wyspę Brać! Co za miejsce, co za piękno, co za widoki! Zachłannie, nie mogąc się nasycić, patrzę na kolejne „cuda”. Brać promieniuje, olśniewa, zniewala mieszanką natury i architektury. Chciałoby się uwiecznić na zdjęciach wszystko, ale nawet dla Szamana obiektyw okazuje się niewystarczający. Dalej do portu na kawę. Dzielimy się wrażeniami. Wszyscy jesteśmy zachwyceni. Następnie mamy się udać na najwyższy szczyt (778 m.n.p.m.) na wyspach Adriatyku – Vidova Gora. Podejmujemy fatalną decyzję – ścigamy się. Była to najgłupsza rzecz jaką mogliśmy zrobić. Oczywiście część z nas się zgubiła, choć Dziadzia wyraźnie mówił „trzy razy w prawo”. Sam, znany z wybornej nawigacji, dojechał bez problemu. Wspólnie z Marcinkiem kompletnie pomyliliśmy drogę, fundując sobie najdłuższy trening na wyjeździe. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trafiliśmy na dwa wyborne widoki. Po kilku pętelka i wizycie na lotnisku, ostatecznie obraliśmy prawidłowy kierunek. Niestety czas naglił i zabrakło nas na Vidova Gora, a tym samym i na zdjęciu. Wracając już nawet nie myśleliśmy o pozostawionych pod pokładem rowerach. Byliśmy odurzeni estetyką wyspy. To był hit wyjazdu!
Na marginesie, w Chorwacji nie ma za dużo knajp w głębi lądu, ale są za to uprzejmi ludzie. Przykładowo Pan na zdjęciu uratował kilku z nas przed odwodnieniem. Co bardziej dociekliwi z was zapytają dlaczego pięć bidonów, a tylko trzech Cyklomaniaków. Otóż jeden leży półprzytomny w krzakach, a drugi (łatwo zgadnąć kto) robi zdjęcie.
Kończąc podzielę się dygresją. Hrvatska Zima ewoluuje w stronę wyjazdu, gdzie rower jest przyczynkiem, a nie celem samym w sobie. Jest zaczynem do oderwania się od codzienności. Służy nie tyle co budowaniu formy (to przy okazji), lecz przede wszystkim jedynemu w swoim rodzaju odpoczynkowi na który czeka się cały rok.
VIDEO
Hrvatska Zima 2015
[youtube id=”AXxx2NpnG-E”]
Malaćka Challenge 2015
[youtube id=”alSEdbPw8F0″]
FOTO
Tekst: Sebastian Rubin
Foto: Łukasz Pawlak / Emu-Studio.pl
Lajkuję!
zajebioza
zajebiste zdjęcia