Na czym polega jazda na torze – część pierwsza

Jakiś czas temu, nasz naczelny Łukasz, z wypiekami na twarzy oglądał torowe Mistrzostwa Europy. Składając w myślach kolejny rower (torowy oczywiście) wskazał na mnie, abym przybliżył naszym czytelnikom na czym polega jazda po owalu i wytłumaczył zasady poszczególnych konkurencji.

Nie ukrywam, że ze wszystkich rodzajów kolarstwa, torowe cenię sobie najbardziej. Jest ku temu mnóstwo powodów.

Na torze nie ma długich podjazdów i wielu godzin ścigania. Ciężko też wozić się na kole, gdy jest się słabszym od reszty. Gdy tor jest odkryty zawsze jest trochę z wiatrem i zawsze więcej jest pod. Nie da się ustawić wachlarza i raczej się nie rantuje. Tor musi być suchy i czysty, czyli nie ma błota, kamieni, korzeni i kałuż. Wyjątek stanowi ściganie w Japonii, gdzie tylko atak Godzilli pozwala odwołać zawody, bo jak pada, to trzeba jechać. Ale tam torowe ściganie to hazard i cyrk pod publikę wymyślony po wojnie, jako sposób na rozruszanie gospodarki.

Rower torowy to najprostszy rower świata. Nie ma przerzutek, nie ma hamulców i ma ostre koło, czyli zębatkę nakręconą na piastę tak, aby kręciła się razem z kołem. Oznacza to, że gdy kręci się tylne koło, to kręcą się też pedały. Nie można tu puścić korb. To bardzo istotna różnica w stosunku do rowerów z wolnobiegiem, bo tu nie ma jak odsapnąć, trzeba cały czas kręcić. Na tym rowerze nie da się zahamować, żeby nie stwarzać zagrożenia dla reszty zawodników. Można próbować go spowalniać, ale w sytuacjach awaryjnych to i tak nic nie daje. Do tego rower ma bardzo zwartą i agresywną geometrię. Jest krótki, ma bardzo nisko kierownicę i jest piekielnie sztywny. W dzisiejszych czasach na zawodach praktycznie wszyscy mają dysk z tyłu.

Wchodząc na tor musimy pamiętać, o tym że ktoś może po nim jechać i ta osoba nie ma hamulców. Dlatego zawsze należy się rozejrzeć, żeby nie zrobić krzywdy kolarzom. Gdy już jedziemy, to zachowujemy się zgodnie z prawami fizyki i siły odśrodkowej. Im szybciej jedziemy, tym wyżej po torze. Wyprzedzamy zawsze z prawej strony, a gdy zwalniamy, to zjeżdżamy do lewej. I zawsze oglądamy się za siebie. Przydaje się też wyobraźnia dłuższa niż czubek własnego nosa. Należy analizować sytuację w grupie nie tylko przez pryzmat koła zawodnika tuż przed sobą. Gdy to opanujecie i zastosujecie przy prędkościach powyżej 50 km/h, to możecie śmiało czuć się pewnie.
Bo nic nie wyrabia techniki jazdy na rowerze, jak dobry wyścig w dużej grupie na torze. Po czymś takim jazda w peletonie na szosie wyda się wam banalnie prosta. Nic też nie wyrabia techniki pedałowania tak, jak ostre koło.

Ściganie torowe ma swoje reguły, które wyłożę, gdy będę opisywał poszczególne konkurencje. Ich zasady i sposób rozgrywania zmieniały się przez lata, ale wszystkie można sprowadzić do podwórkowej zasady, kto pierwszy, ten lepszy. Bo ściganie na torze jest jak zabawa z czasów wczesnej młodości. Raz ścigamy się na krótkim dystansie, raz na długim, a niekiedy mierzymy czas przejazdu. Konkurencji mamy dużo, żeby każdy znalazł swoją ulubioną.

Opisywanie poszczególnych konkurencji zacznę od wyścigów ze startu wspólnego, które po prostu uwielbiam. Lubię w nich ogromne tempo i ten dreszczyk emocji, że jadę nie tylko po to, aby wygrać, ale też muszę ten wyścig ukończyć, unikając kraksy. Bo jazda na torze jest jak lot samolotem. Jest o wiele bardziej bezpieczna od jazdy szosowej. Kraksy są bardzo rzadkie. Tyle, że gdy już się wydarzą, to są bardzo spektakularne. Najgorsze są na betonie. Przy wyścigach ze startu wspólnego tradycją jest pierwsze okrążenie jest neutralne. Sędziowie wskazują zawodnika, który ma prowadzić grupę i podczas tej rundy nie wolno go wyprzedać. Grozi za to dyskwalifikacja. Ma to dać czas wszystkim odpowiednio ułożyć się na rowerze i znaleźć sobie miejsce w grupie.

Pierwszym i najprostszym wyścigiem jest scratch. Jest to torowy odpowiednik klasycznego wyścigu szosowego. Zawodnicy ścigają się w grupie na metę i wygrywa pierwszy. Brzmi banalnie, prawda? Z perspektywy zawodnika wygląda to trochę inaczej, bo dystans jest zazwyczaj krótki. Nie słyszałem o scratch dłuższym niż piętnaście kilometrów, a zazwyczaj są to cztery lub osiem. Oznacza to straszny gaz od samego startu, który raz po raz ktoś próbuje podkręcić, żeby uciec i dać dubla. Dwa lub trzy skoki potrafią odciąć większość zawodników i porwać grupę równie skutecznie, co epickie podjazdy podczas wielkiego touru. Dla tych, którzy jeżdżą na szosie, a tego wyścigu jeszcze nie próbowali, wyobraźcie sobie kilku kilometrowy finisz, w którym każdy jedzie tylko na siebie. To nadal nie jest to samo, co scratch. Najpiękniejszą formą zwycięstwa jest ucieczka na tyle skuteczna, że dubluje się grupę i wygrywa wyścig jedno okrążenie przed całą resztą.

Pozostałe konkurencje opiszę niebawem.

Maciek Kowalczyk

Zdjęcie autorstwa Łukasza Bolonka