Andy Schleck. Niespełniony talent z Luksemburga.
Kilka miesięcy temu przedwczesne zakończenie kariery kolarskiej, z powodu kontuzji kolana, ogłosił Andy Schleck. Kolarz, który cieszył się swojego czasu olbrzymią sympatią, kończy karierę w najlepszym wieku (30 lat) dla osiągania sukcesów, a także w możliwie najboleśniejszy dla sportowca sposób. Ostatnie sezony to pasmo niepowodzeń, nieszczęść i upadku nie tylko sportowego.
Niniejszy tekst dedykuję mojemu Tacie, któremu nie było dane zobaczyć kolarskiej ”uczty”, na 17-tym etapie Tour de France 2010.
Nie chciałbym, abyśmy zapamiętali Schleck’a jako zawodnika mającego dramatyczny kłopot z zachowaniem równowagi podczas wjazdu na Mont Ventoux (2013), jako człowieka, któremu ewidentnie zgasła gwiazda pomyślności, jako osoby nie potrafiącej wytrzymać w rygorze sportowym. Nie pozwala na to; doniosłość roli jaką odegrał (w najlepszym dla siebie czasie) w kolarstwie zawodowym, a w szczególności w Tour de France (to właśnie za jego sprawą i Contador’a, Wielka Pętla po latach „posuchy”, na nowo wywołała „gęsią skórkę”), śmiały, odważny styl jazdy w górach oraz ponadprzeciętne emocje, które zapewnił kibicom.
TRZY FILARY ANDY SCHLECK’A
Dziś z perspektywy czasu, patrząc na suche wyniki, można zapytać co takiego nadzwyczajnego jest w kolarzu, który nigdy nie wygrał Wielkiego Tour’u w bezpośredniej rywalizacji (zwycięstwo Tour de France 2010 zostało przyznane później)? Który owszem odnosił sukcesy, ale przecież wielu innych może pochwalić się znacznie lepszymi. What’s a big deal?
Ażeby „załapać bakcyla” na Schleck’a trzeba odsunąć delikatnie na bok osiągnięcia. Może i statystyki nie kłamią, ale nie mówią też wszystkiego. Gdzieś między tabelami, są rzeczy niemierzalne, niedefiniowalne, nieuchwytne, a jednak mające znaczenie. Okazuje się, że czasem dla kibica ważniejszym niż mozolne ciułanie punktów i kolekcjonowanie wyników jest; styl i emocje jakie wzbudza zawodnik (czego najlepszym przykładem jest Marco Pantani). Przedstawiam trzy składowe, które moim zdaniem złożyły się na wyjątkowość Andy Schleck’a.
Spontaniczny chłopak z rozwianą fryzurą.
Andy Schleck objawił się nagle, niczym kometa, a może należałoby powiedzieć niczym supernowa, która zauroczyła niecodzienną paletą barw. Był talentem „czystej wody”, jakby zrodzony w górach, dla jeżdżenia w górach, choć jak na ironię, fatalnie zjeżdżał. Często mówiono „on umie tylko wjeżdżać pod górę, nic innego” (sic!). Cóż, z pewnością nie był to kolarz uniwersalny pokroju Valverde, czy Rodriguez’a. Daleko mu również do Contador’a, który potrafił świetnie jeździć na czas. Jednakże nie był li tylko góralem. Potrafił z powodzeniem powalczyć na wiosennych klasykach, oczywiście górzystych, jakżeby inaczej (Liege-Bastogne-Liege, Amstel Gold, Strzała Walońska). Jednak z całą pewnością to podjazdy były jego naturalnym środowiskiem i tam funkcjonował perfekcyjnie. Jeździł bez kompleksów, bez nadmiernego wyrachowania i kalkulacji, odważnie, aby nie rzec „bez głowy”. Z całą pewnością bardzo widowiskowo. Gdzieś na moment pojawił się młody chłopak, który zrzucił okowy taktycznych zawiłości, przywrócił „szaleństwo” oraz swobodę górskich szarż. Po odhumanizowanym, prezentującym styl cyborga, chłodnym, wyrachowanym taktycznie do granic możliwości Armstrong’u, Andy Schleck prezentował się niczym powiew naturalnej świeżości, bryza odmładzająca kolarstwo. Uosabiał pragnienia i oczekiwania kibica kolarskiego (zapatrzonego na legendarne szczyty), pamiętającego epokę przed Teksańczykiem. Jak uwielbiałeś górskie etapy, nie było możliwości, aby twoje serce nie zapłonęło dla Andy’ego.
Walory sportowe, efektowna jazda plus młodość, jowialny sposób bycia, miła twarz, starannie rozczochrane włosy oraz szczery uśmiech błyskawicznie dokonały olbrzymiej popularności.
Na drugie mam Frank!
W przypadku Schleck’a nie sposób pominąć relacji rodzinnych. Andy nad wyraz zauważalnie jest związany emocjonalnie z bratem Frank’iem (również kolarzem), co tylko przysporzyło obu kibicowskiej sympatii. Byli niczym jeden kolarz, jadący na dwóch rowerach. Zadrzyj z Frank’iem, to będziesz miał do czynienia z Andy’m!
Choć znalazł się jeden taki, co z braćmi rozprawił się popisowo (Gilbert na Liege-Bastogne-Liege 2011). Bracia mieli swój własny kod porozumiewania się (nie potrzebowali do tego tak banalnych rzeczy jak radio plus słuchawki), byli chodzącym dowodem istnienia telepatii. Gdzie Andy, tam Frank i vice versa. Siła ich więzi była imponująca, lecz czasami wręcz destrukcyjna. Niepowodzenie jednego, od razu skutecznie potrafiło załamać drugiego. Jeśli były prowadzone dyskusje o ewentualnym transferze, to nikt przy zdrowych zmysłach nie myślał, o transakcji uwzględniającej jedynie jednego z braci. To było jasne „jak słońce”, że tam gdzie Andy, tam i Frank.
Jako „wisienkę na torcie” bracia dodawali emocjonalnie okazywaną, zarówno radość w dzieleniu się zwycięstwami (etap 17-ty Tour de France 2009), jak i gorycz płynącą z porażki (po etapie 20-tym Tour de France 2011). To kruszyło serca najbardziej zatwardziałych kibiców. Nawet kobiety nie interesujące się kolarstwem pytały, co słychać „no wiesz u tych dwóch, chudych jak szczotka, co się razem cieszą”. Takich relacji nie ma i nie może być w peletonie. Na taką emocjonalność nie ma miejsca. Takie rzeczy się nie zdarzają (casusSagan’a tylko połowicznie nawiązuje do Schleck’ów, bo jednak tam gdzie Peter tam Juraj, lecz drugi z braci Sagan’ów to nie ta klasa sportowa, a przez to okazji to spektakularnego okazywania braterskiej miłości najzwyczajniej nie ma). Owe unikatowe braterskie relacje, nasycone; intensywnością, wrażliwością, uczuciowością, stały się jednym z trzech filarów, budujących wizerunek Andy’egoSchleck’a.
Alberto miocompadre!
Historia to dość krótka, bo licząca raptem dwa sezony, ale za to jakiej jakości! Niemałą rolę odgrywa w niej kontekst czasowy. Mianowicie Schleck i Contador, starli się pierwszy raz w walce o zwycięstwo w Tour de France w 2009. Miało to miejsce po trzyletnim okresie bezkrólewia, które nastąpiło po Armstrong’u. Trzeba zaznaczyć, iż były to jedne z najtrudniejszy lat w historii powojennej Tour’u.
Panowała posucha sportowa, brakowało „świeżej krwi”, indywidualności oraz starć prawdziwych tytanów. Z pewnością sytuacji nie poprawili przypadkowi zwycięzcy (z całym szacunkiem dla Oscar’aPerreiro, ale nie był to kolarz formatu poprzednich mistrzów). Jakby problemów było mało, to w okresie 2006-2008, afery dopingowe wyskakiwały niczym „królik z kapelusza”, zawsze dosięgając kogoś z pierwszej „trójki” (zwycięzca Floyd Landis, szybko został złapany, natomiast Michael Rasmussen nie dostał nawet szansy dowiezienia koszulki do Paryża, bo wyrzucono go z wyścigu, dzięki czemu wygrał Contador). Nawet zwycięstwo Sastre (pozostawiające spory niedosyt sportowy), było pośrednio zanurzone w aferze dopingowej. Tym razem „wpadł” nie zwycięzca, lecz trzeci kolarz Tour’u Bernhard Kohl. Trzy lata z rzędu skandali dopingowych. Trzy lata z rzędu podium wyglądające inaczej na papierze niż na fotografii. Brak bohaterów, brak „murowanych faworytów”, którzy „rozpalą” głowy kibiców – Tour sięgnął dna. Nie dziwi więc, iż oczy kibiców powoli kierowały się na Giro d’Italia (przeżywający właśnie swój dobry czas) oraz Vuelta a Espana (po zawirowaniach terminowych na nowo ugruntowało swoją pozycję). Odważę się stwierdzić, że ostatnim Tour’em kiedy było dwóch żelaznych faworytów, był ten z 2001 kiedy naprzeciw siebie stanęli Armstrong i Ullrich. Tu uwaga, roku 2003 nie uważam za oczekiwane starcie. Wówczas w Ullrich’a mało kto wierzył. Wielki talent z Niemiec jeździł w przypadkowej drużynie (Team Bianchi sklecono na naprędce w miejsce niewypłacalnego Team COAST), i wydawał się być pokiereszowanym mentalnie poprzednimi przegranymi konfrontacjami z Amerykaninem. Paradoksalnie Ullrich’owi to pomogło, gdyż był najbliżej pokonania Armstrong’a. Ani wcześniej, ani później nie był tak blisko zdetronizowania Teksańczyka.
W takiej scenerii, na „wypalonej” francuskiej ziemi, w 2009 roku pojawili się dwaj obiecujący młodzi kolarze. Jeszcze razem nie zwarli się w walce o „pudło”. Jeszcze nie poczuli swoich „ciosów na szczęce”. Innymi słowy, nie wiadomo było na co ich stać w bezpośredniej walce. Samo to intrygowałoi ekscytowało. Stający na starcie Contador (trzy lata starszy od Luksemburczyka), zdążył wygrać wszystkie trzy Wielkie Tour’y (wówczas jako piąty kolarz w historii kolarstwa), dokonując tego wyczynu w dwa lata! Z kolei Schleck przystępował w roli „talenciaka”, mającego za sobą drugie miejsce w Giro (2007) oraz koszulkę najlepszego młodzieżowca w Tour de France (2008). Do walki zaskakująco wmieszał się Armstrong, zapragnąwszy powrotu do kolarstwa, jak tylko zobaczył, że taki facet jak Sastre wygrał Tour. Swoją obecnością, a także dyspozycją sportową mocno ostudził młodzieńcze głowy. To on absorbował – co w pełni zrozumiałe – uwagę mediów i kibiców. Jego pojedynek z Contador’em stał się clue programu Tour de France 2009. Z kolei Schleck udowodnił sportowo, że może mierzyć się z Hiszpanem zajmując drugie miejsce w „generalce”.
Rok później (2010) napięcie musiało wzrosnąć. Kibice doświadczeni poprzednim sezonem, wiedzą z kim mają do czynienia. Contador – wyjątkowy kolarz, Schleck – jedyny, który może pokrzyżować plany Hiszpańskiemu geniuszowi. Dochodzi do wyczekiwanego starcia podczas Wielkiej Pętli 2010. Choć Armstrong znów startuje, to szybko (po 3-cim etapie) okazuje się, że nie odegra istotnej roli w wyścigu. Po pierwszych etapach nie ulega też wątpliwości, że właśnie między opisywaną dwójką zostanie rozegrany Tour. Media skupiają się na Luksemburczyku i Hiszpanie, reszta staje się tłem – konfrontacja osiąga apogeum. Jej wyjątkowo soczystym i pożywnym owocem, jest trzymający w napięciu Tour de France, z dwoma etapami, które „z miejsca” stały się kultowymi.
Pierwszy z nich to etap 15-ty z Pamiers do Bagneres-de-Luchon, z podjazdem pod Port de Bales, gdzie do rywalizacji sportowej niespodziewanie wmieszała się Fortuna płatająca figla Luksemburczykowi poprzez zakleszczenie łańcucha na końcu podjazdu (dręczona wyrzutami sumienia Fortuna, po latach odda mu zwycięstwo w całym wyścigu), na co Hiszpan odpowiada udanym skokiem – budzącym szereg wątpliwości natury fair-play – przez co zyskał, jak się później okaże, sekundy decydujące o wygranej. Żeby sprawę postawić „jasno”, nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż Wielcy Mistrzowie w takiej sytuacji czekają na rywala. Alberto nie poczekał, a Andy wychowany w tradycji kolarskiej (jest trzecim pokoleniem Schlek’ów, jeżdżącym na rowerze), takiej zniewagi „płazem nie puścił”, fundując Hiszpanowi koszmar we mgle. Bez „afery łańcuchowej” na 15-tym etapie, nie powstałoby arcydzieło 17-tego etapu. Aby zrozumieć, poczuć wytworzone napięcie na Tourmalet, trzeba zobaczyć uprzednio Port de Bales i spadający łańcuch Luksemburczyka.
Drugi etap, to wspomniany już 17-ty z Pau do Tourmalet. Tego dnia nawet i pogoda dostosowała się należycie do relacji, jakie zapanowały na linii Schleck – Contador. Sceneria jak z filmów grozy; wilgoć, deszcz, mgła, kibice zatopieni w chmurach, majacząca droga na szczyt legendarnego Tourmalet. Rywale szybko przestają się liczyć, gdyż Schleck nie czeka za długo, rzucając się do szalonego ataku na 10 kilometrów do szczytu! Pragnie po męsku „wymierzyć sprawiedliwość” Contador’owi, za 15-ty etap i dalekie od dżentelmeńskiego zachowanie. Po dwustu, trzystu metrach nawałnicy Andy’ego zostaje tylko Contador, reszta staje się nomen omen, mglistym tłem.. Są jeden na jeden, z jedną, niezałatwioną sprawą. Schleck niesiony sportową złością zaczyna mknąć bez opamiętania. Przestajemy mówić, a nawet myśleć o taktyce, rozpoczęła się wyniszczająca walka o przetrwanie. To było coś więcej niż rywalizacja sportowa. Zapachniało bokserskim ringiem, gdzie miesza się w najczystszej postaci adrenalina z testosteronem. Contador – pozostając przy pięściarskim porównaniu – broni się, niczym bokser na linach. Schleck, co i rusz ogląda się, sprawia wrażenie jakby coś mówił do „El Pistolero”. Przywodzi na myśl geniusza boksu Muhammad’aAli’ego, który lubił w trakcie walki poszeptać do ucha rywala; „bijesz jak moja babcia, kolego”, „tylko tyle potrafisz?”, „mówili mi, że bijesz mocno, kłamali”. Contador nie wytrzymuje prowokacji. Nie chcąc być chłopcem do bicia, wyprowadza potężną kontrę. Schleck dochodzi „do koła”, jadą obok siebie, są jak bokserzy w zwarciu po wyniszczających ciosach. Nagle w tak niecodziennej, i co tu ukrywać rzadkiej dla kolarstwa atmosferze, Andy Schleck wbija wzrok w Contador’a, jakby pytając „chcesz jeszcze?”! Opus-magnum pojedynku. Anglojęzyczni komentatorzy z miejsca nazwali to „The Look”, ja preferuję spolszczoną wersję „Spojrzenie”. Jakiego by nazewnictwa nie użyć, to jest to klasyka kolarskich konfrontacji, dorównująca czasom Wielkich Mistrzów. Tegoż dnia, we dwójkę stworzyli ponadczasowy, niepowtarzalny pojedynek, zapisując się „złotymi zgłoskami” w historii.
Contador i Schleck bardzo wiele zawdzięczają sobie nawzajem. Krótka, choć ponadprzeciętnie intensywna rywalizacja, wprowadziła obu do Panteonu Mistrzów. Obecność Contador’a dopełniła wyjątkowości Andy’egoSchleck’a. Bez Hiszpana byłoby to bardzo utrudnione, moim zdaniem wręcz niemożliwe. Podczas opisanego wyżej 17-tego etapu, Luksemburczyk został nazwany „Białym Aniołem” (kolor nawiązywał do białej koszulki młodzieżowca, którą dzierżył drugi rok z rzędu), zyskując status herosa. Ugruntował pozycję wyśmienitego kolarza, lecz co istotniejsze bezwarunkowo zawładnął sercami kibiców.
Zapowiadająca się rywalizacja „na lata”, została błyskawicznie zakończona przez Fortunę, która znów miała inne plany, „grając na nosie” kibicom. Contador w 2011 roku, rzucił się na dublet, w efekcie czego „nie miał nogi” podczas Wielkiej Pętli. Wyeksploatowany po wygranym, lecz ciężkim Giro d’Italia, dodatkowo z „pokiereszowanymi” kolanami, nie liczył się na Tour’ze. Później (2012) został zawieszony. Natomiast Schleck w 2011 roku, stoczył heroiczną walkę z Cadel’emEvans’em, jadąc kolejny epicki etap (60 kilometrowa ucieczka zwieńczona zwycięstwem na Galibier – 18 etap), ostatecznie pieczętując wizerunek bezkompromisowego zawodnika. Jednak podobnie, jak „El Pistolero” rok 2012 miał stracony. Mała to pociecha, że z innego powodu (kontuzja kolana). Już nigdy potem nie doszło do konfrontacji tej dwójki. Nie zobaczyliśmy „sequel’a”, nie było następnych części.
Duet Schleck – Contador zostawił nam w spadku dwa Tour’y, w tym epicki etap 17-ty z metą na Tourmalet. Wielka szkoda, że tylko tyle? Wprost przeciwnie dziękuję, że aż tyle!
©Copyright 24.01.2015 by Sebastian Rubin
Zdjęcie na sliderze: Danielle Haex