Chorwackie reminiscencje – dzień na Ciovo
Relację z tegorocznej Hrvatskiej Zimy (nazwa zaczerpnięta od pionierskiego wyjazdu w 2008 roku w trakcie kalendarzowej zimy) podzieliłem na dwie części: „Chorwackie reminiscencje – dzień na Ciovo” oraz „O braku celowości stopniowania dobre, lepsze, najlepsze”, czyli bezzasadność dowodzenia wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi.
Przykładowy dzień na Ciovo, wygląda następująco. Wstajesz o bliżej niezidentyfikowanej godzinie. Słyszysz dźwięk zbliżony do małego wodospadu.
To kumpel, który uprzedził Cię w porannej toalecie. Ponieważ jest lekko zakwaszony po wczorajszym treningu, to wejście bezpośrednio po nim, wymaga od Ciebie sporej dawki determinacji. Ma to i swoje plusy. Twój pobyt jest wyjątkowo szybki, a Ty sam jesteś zaskoczony sprawnością swoich ruchów. Nakładasz ciuch na grzbiet i atakujesz do kuchni. Tam widzisz drugiego kolegę, który już jest gotowy na trening.
Uuuhhhh, trzeba się ogarnąć. Idziesz na taras i zauważasz, że twój trzeci kolega pomyślał o Tobie, robiąc kanapki z dżemem.
Grzejesz się na słońcu, połykasz kolejne kęsy chleba, popijasz kawę (masz kompletnie w nosie jak zaparzoną). To wszystko przy akompaniamencie golonych nóg przez czwartego kolegę. Przy okazji drugi kolega ogarnął się, porzucając ładne kolarskie wdzianko na rzecz leżaka.
Błogi stan przerywa charakterystyczny wystrzał sprężonego powietrza. To piąty kolega właśnie skończył pompować koła, dając wymowny znak niczym trębacz na wieży Mariackiej. Ponieważ jest uprzejmy, również i Twoje koła są napompowane. Teraz przed Tobą rozwiązanie niełatwej zagadki – które z fatałaszków należą do Ciebie?
Po jej rozwiązaniu, czeka Cię rozterka estetyczna – czy pasek na skarpetce odpowiednio koresponduje z całością zestawu kolorystycznego? Po wyczerpującej walce, zakładasz pasujące zawsze i do wszystkiego białe skarpetki. Jeszcze tylko oliwka na spieczone poprzedniego dnia nogi, kask na głowę, szpanglasy na nos i można jechać.
Jedziesz ze swoimi kolegami, chłoniesz każdy promyk światła i uzmysławiasz sobie jak bardzo brakowało Ci go w ostatnich miesiącach. Jesteś w „siódmym niebie”. Wjeżdżasz na jedną z gór i w oddali widzisz Split.
Nie przepuszczasz okazji – robisz zdjęcie z kompanami wyprawy.
Czas mija beztrosko, a Ty nie liczysz kilometrów. W połowie drogi postanawiasz się przebrać. Przecież nie będziesz jechał w jednych ciuchach przez cały trening!
Jedziesz dalej, prezentując różne zdolności; robienie zdjęć podczas jazdy, gwizdanie, grę w węża etc.
Przez chwilę poczułeś się jak w domu – ktoś na Ciebie zatrąbił. Stajesz, zdejmujesz pelerynę i jesteś gotowy do walki.
Okazuje się, że tu trąbienie to wyraz sympatii. Lekko rozczarowany – nie chcąc uchodzić za oszołoma – udajesz, że właśnie chowałeś wiatrówkę po zjeździe z góry.
Kolejna hopka, kolejny uroczy pejzaż, kolejny kilometr, kolejna godzina. Czas na wspólne zdjęcie.
Stajesz w przydrożnej knajpce, odpoczywasz, pijesz piwo, kawę lub colę. Żartujesz, opowiadasz różne głupoty. Upływ czas staje się względny, jesteś zawieszony w błogiej próżni.
Po piwie zaliczasz przymusowy przystanek.
A w zasadzie dwa.
Niektórzy jadą do domu, a Ty – do końca nie wiedząc po co – robisz „dokrętkę”. W drodze powrotnej spotykasz kolegów robiących zakupy. Nie przepuszczacie okazji i siadacie przy plaży na małe piwo. Siku zrobisz w domu.
Koniec końców, wracasz do domu i widzisz szóstego kolegę pochłoniętego w lekturze. Jest wykończony, miał ciężki dzień. Nawet nie masz pojęcia jak go bolą plecy od leżaka.
Myjesz się, przebierasz i dołączasz do oglądania telewizji. Jesteś lekko spragniony roweru. Nie miałeś przecież z nim kontaktu od 15 minut! Stabilizacja – na Eurosport „leci” kolarstwo. Oczywiście transmisja na żywo. Masz szczęście, bo trafiasz na tydzień z Monumentami oraz Krajem Basków.
Robisz się lekko głodny. Wygrzebujesz z lodówki coś do jedzenia i szukasz miejsca na kanapie. Co do diaska! Dociekasz co kolega numer cztery ma na nogach!
Emocjonujesz się wyścigiem, nawet jeśli – w przeciwieństwie do Twojego treningu, który właśnie podziwiasz na Stravie – nie jest ciekawy. Później liczysz straty w sprzęcie i pomagasz kolegom w usuwaniu awarii.
Przy okazji poznajesz ujemne skutki naklejenia taśmy na obręcz.
Robisz się ponownie głodny. Razem z kolegami ruszasz „na miasto”. Idziesz mostem, zatrzymuje Cię na chwilę ładny widok. Tutaj wielce powszechny.
Dalej, przyportowym deptakiem do sprawdzonej, lokalnej knajpy.
Po drodze stwierdzasz, że lokalny język jest zbliżony do Twojego.
Szósty kumpel jest szczęśliwy. Zaraz zje specjalność zakładu – salata od hobotnicy. Rzeczywiście smakowita.
Po kolacji czas na powrót. Pakujesz się do auta i wracasz wąskimi dróżkami do domu. Oczy kleją się do snu. Musisz odpocząć. Przecież jutro czeka Cię nowy dzień.