Widok na Aptekę

Jesienny trening Aptekarzy

Niedziela przywitała nas słońcem. Od razu chce sie żyć. Tego nastroju nie popsuł mi nawet drobny incydent na skrzyżowaniu, gdzie pewien jegomość miał jakieś ale o to, jak jadę. Po wymianie uprzejmości już bez przygód dotarłem pod Aptekę, gdzie jak zwykle zameldował się sam kwiat kolarstwa.

Na pierwszym miejscu muszę wymienić super-mastersa, mistera elegancji w słowie i wyglądzie – starego Ziółka. Określenie stary jest tu poważnym nadużyciem, ale skoro jest młody Ziółek , to jak sądzę dla identyfikacji przylgnęło do niego to niefortunne określenie. Przepraszamy Mirku, ale wiesz z pewnością, że wszyscy Cię lubimy. Byli oczywiście profesorowie w osobach Wieśka Raczyńskiego, Reńka Olszackiego, Andrzeja Kryształa, Darka Burchardta, Adama Kałużnego. Młodzieży nie wymieniam z nazwisk ale będę ich nazywał grupą gorących głów, mam nadzieję, że bez urazy z ich strony.

Jurek Ziółek poprowadził swoja grupę kilka minut przed odjazdem profesorów i ich studentów. W grupie studentów znalazło się też trzech triathlonistów. Jeden z charakterystycznym uchwytem na dwa bidony umieszczane za siodełkiem. To prawdziwi żelaźni chłopcy uczestniczący w triathlonie Herbalife i Ironman.

W duchu przyjaźni wyruszyliśmy na trasę. W takich nastrojach dotarliśmy do Koźla. Aby móc opisać dzisiejszy trening zaplątałem się w grupę gorących głów. Od razu tętno znacznie podskoczyło. Po honorowej zmianie (45 km/godz) udałem się na stanowisko obserwatorskie, skąd moglem widzieć wszystko i potem o tym opowiedzieć. Początkowo było nas 12-stu i niczym apostołowie pokonywaliśmy kolejne kilometry. Dwóch naszych braci oddaliło się jednak do swoich zajęć i została tylko złota dziesiątka, którą stanowili: Darek Trek, Tomek Lewy, triathlonista Piotrek (ten z bidonami), Marcin Sąsiad (ten, któremu w sierpniu lipcu ukradli rower), Marcin Lightweight, Jurek Gaduła, Rafał Pakuła, Jacek Giant i piszący te słowa Czarek. O kimś niestety zapomniałem, przepraszam.

Na szczęście po nawrocie natura pokazała swoje oblicze i dmuchnęła nam w twarz, że prędkość spadła do temperatury ciała. Na krótkie wywiady w wagonie komentatorskim pojawiali się kolejno: Darek, Rafał, Marcin Sąsiad. Nietety musielismy skończyć rozmowy, bo skręciliśmy na Biesiekierz. Na łaczniku do trasy Stryków-Ozorków Piotrek złapał za rogi swojego byka i tak dojechaliśmy do trasy po drodze doganiając grupę profesorską. Nie było już w tej grupie Darka Burchardta i Kryształa, którzy po tuż po starcie stworzyli swój panel dyskusyjny.

I znów temperatura wzrosła do ponad 40 stopni/godzinę. Po drodze zauważyłem jednak kilka grup, które dyskutowały jak sądzę o nadchodzącym Dniu Niepodległości i o tym, czy Piłsudski był japońskim agentem, czy nie (doniósł o tym pewien publikator). Byli to mieszkańcy okolicznych wsi, żywo gestykulujący przy suto zastawionych… parapetach. Oczywiście przy trasie były też psy, które jak zwykle pozdrawiają nas, a czasem zachęcają zębami do aktywniejszej jazdy.

Nieuchronnie zbliżał się podjazd pod tory i dalej finisz. Po laur sięgnął Tomek.

I tak minął dzisiejszy trening, być może ostatni w jesiennym słońcu. No chyba, że jak powiedział Wiesiek Raczyński:  Może jeszcze uda się ukraść jeden weekend.

I oby były to prorocze słowa, bo jak pomyślę o dżdżystej pogodzie, która na pewno nadejdzie, robi mi się słabo. Na tym kończę dzisiejszą relację i przepraszam za być może jakieś błędy w nazwiskach lub imionach, co nie jest moją intencją. W duchu dobrze spełnionego obowiązku pozdrawiam wszystkich popijając szklaneczkę szkockiej, czego wszystkim życzę.

Tekst: Cezary Kowalski

Foto: Google Street View