cyklomaniacy-rzgowska-jazda-8

Rzgowska Jazda

Zeszłej niedzieli 15.XII odbył się jeden z ostatnich tego roku treningów na Rzgowskiej. Pogoda od samego rana nie napawała optymizmem. Mysie niebo, mgła, pojawiająca się co i rusz mżawka, a na domiar złego mokra droga. Opatuliłem się w deszczoodporne wdzianko, którego niezbędną składową były spodnie (wyglądające absurdalnie, a zarazem komicznie) zwane przeze mnie „sułtanami”. Lekko strapiony aurą, a także faktem założenia idiotycznych „sułtanów”, wychodziłem z domu w przekonaniu, że będzie zaledwie garstka ludzi. To dobrze, przynajmniej nie będzie za dużo kpin. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem na „krajówce” kolarską watahę. Co się dzieje? Ludzi prawie tyle, co w sezonie! I to nurtujące pytanie, zdjąć „sułtany”, czy nie? Raz kozie śmierć, „sułtany” zostają na nogach. Okazało się, że koledzy byli dla mnie łaskawi. Śmiali się tylko do „Boisk”, a zatem raptem 15 kilometrów.

Do odbicia na Wolę Kamocką tempo było bardzo znośne, bez szarpania i skoków. Po odbiciu trochę rantu, ale nie wyrządził on większych szkód. Jeszcze tylko hopka pod Grabicę i nastąpiło poluzowanie. Dostaliśmy czołowy wiatr, a więc szybko ułożył się „podwójny wachlarz”, który żwawym tempem dotarł do Wadlewa. Po skręcie nastąpiły dwa, trzy podkręcenia. Legendarny Dłutów wjechaliśmy wyjątkowo zgodnie i spokojnie. Do Pabianic jazda bez większych ekscesów. Dalej Bugaj i ostatnie 5 kilometrów. Niewinny żart Bill’a przeistoczył się w początek wymiany ciosów. Jurek na dosłownie kilka sekund podkręcił tempo. Z przodu trochę się poszarpało. To wystarczyło, abym wraz z Winerem rozpoczął ucieczkę. Za daleko nie odjechaliśmy, bo przy Rybach w Sereczynie Jędrzej spacyfikował harcowników. Chwila moment i po lewej skoczyła Bogusia, a za nią Leduchator. Na 2 kilometry do mety grupa się zeszła i nastąpiły niezborne skoki w wykonaniu Olsona oraz moim. Szczerze mówiąc nie wiem, co chciałem osiągnąć. Jest to najlepszy dowód na to, że „beztlen” skutecznie pozbawił mnie rozsądku. Jeszcze raz zaatakował Billu, ale również i tym razem ucieczka miała krótki żywot. Sprawę w swoje ręce, a w zasadzie w nogi wziął Jędrzej, który postanowił rozprowadzić Winera. Zrobił to w swoim stylu. Niestety Winer nie dał rady „wykończyć” finiszu. Odbiłem na lewo – źle, bo od zawietrznej – i zacząłem finiszować. Objechał mnie Olson oraz Andrzej vel Taksiarz. Zdążyłby Leduch, ale przypadkowo zajechałem mu drogę, za co jeszcze raz przepraszam. I w ten oto sposób zakończyła się jedna z ostatnich Rzgowskich 2013. Później obowiązkowa wizyta u Pani Kleopatry (bardzo współczujemy, że musi znosić nasze wątpliwej urody zapachy potreningowe), uzupełnienie płynów, suszenie ciuchów oraz zupa, kotlet de volaille i frytki.

P.S. Cały trening było mokro, co zapewniło nam wygląd kolarzy jadących jeden z belgijskich klasyków. Lepsze to niż siarczysty mróz. A tak naprawdę to fajnie, bo dzięki zabłoconym gębom, choć raz w sezonie wyglądaliśmy jak profiści 😉

Tekst i zdjęcia: Sebastian Rubin

cyklomaniacy-rzgowska-jazda-1cyklomaniacy-rzgowska-jazda-2 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-3 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-4 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-5 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-6 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-7cyklomaniacy-rzgowska-jazda-8 cyklomaniacy-rzgowska-jazda-9