Wyścig Niepodległości – relacja
Czy istnieje przepis na świetny wyścig? Trudno powiedzieć, jednak na podstawie poniedziałkowych wydarzeń można wysnuć pewne wnioski. Wygląda na to, że XIX Wyścig Niepodległości wyznaczył nowe standardy dla lokalnych imprez XC MTB. Jak już pisaliśmy na naszym profilu FB, w tym roku dopisało wszystko: organizatorzy, pogoda, zawodnicy i kibice. Przyjrzyjmy się zatem wszystkim składnikom naszego świątecznego dania głównego.
Organizatorzy.
Stowarzyszenie Cyklomaniak po prostu dało radę. Podobnie jak w zeszłym roku, trasa była dobrze ułożona, oznakowana i posprzątana. Wszystko odbyło się zgodnie z planem, pomiar czasu działał dobrze, konferansjerzy też nie próżnowali. Kategorie wiekowe ułożono w bardzo sensowny sposób, dodatkowy plus za rozszerzenie Elity do 40 roku życia. Dobór miejsca wynikał z wielu uwarunkowań, jednak trudno pokusić się o jakąkolwiek krytykę. Jest dobry długi rozjazd przed Uskokiem, konkretna sztywna górka, kilka szybkich singli, szeroka alejka do układania się przed finiszem i ostatecznie 150 szerokiej prostej do samej mety dla tych którzy rozstrzygnięcie zostawili na sam koniec (patrz Piotrek i Łukasz).
Pogoda.
W zasadzie można napisać tylko tyle – miało być brzydko, a było ładnie. Nieoficjalna nazwa imprezy to Wyścig o Zapalenie Płuc, więc nie powinno być zbyt ciepło. W tym aspekcie tradycji stało się za dość.
Zawodnicy.
Jako ostatnia impreza sezonu MTB, nasz Wyścig zawsze cieszył się lokalną popularnością. Nie zawiedli regionalni wymiatacze, którzy prawie bez wyjątku stawili się na starcie. Jednak w tym roku frekwencja przeszła wszelkie oczekiwania: 139 sklasyfikowanych osób, z czego 64 łącznie w kategoriach Elita i Orlik! Trudno powiedzieć jak dokładnie wyglądają statystyki, ale impreza ewidentnie się rozrasta. Z lokalnej rundy zrobiło się niezłe ściganko, z czołowymi zawodnikami MTB w roli głównej. Wraz ze startem każdej kategorii napięcie rosło, a kulminacyjnym momentem był start ostatniej grupy, gdy 68 osób jednocześnie ruszyło na trasę. Po pasjonującej walce wygrał Ziółek, przed Marszałem i Marcinem Kowalczykiem. Jednak to nie zawodnicy byli tego dnia najlepsi. Wszystkich wyprzedzili kibice zgromadzeni na podjeździe pod Skocznię (lub Uskok jak kto woli). To było COŚ! W ten sposób przechodzimy do bodaj najbardziej istotnego elementu całej układanki, jakim są:
Kibice.
To czego doświadczyliśmy jako startujący zawodnicy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Sukces imprezy to nie tylko poziom sportowy i frekwencja. Wczoraj przekonaliśmy się, że nic, ale to ABSOLUTNIE NIC nie jest w stanie zastąpić KIBICÓW. Ciarki po plecach przechodziły, kiedy na kompletnym beztlenie wjeżdżaliśmy w grupę zgromadzoną na podjeździe i nagle odzyskiwaliśmy moc w nogach! Takich pokładów motywacji do walki nie wydobędzie żaden trening czy przeciwnik. Krzepiące okrzyki dobywające się z dziesiątek gardeł potrafią zdziałać cuda. Przyjaciele kolarze, rodziny, koledzy, dzieci, znajomi dalsi i bliżsi – wszystkim Wam bardzo dziękujemy!
Nie mamy dla Was typowej relacji. Poniższe komentarze, zdjęcia i filmy pochodzą prosto od osób obecnych w Łagiewnikach. Kolejność niekoniecznie chronologiczna. Niech głos uczestników będzie hołdem dla wszystkich zgromadzonych przy trasie.
PS. Jeżeli, drogi Czytelniku, masz ochotę dodać kilka zdań od siebie prześlij je nam na e-mail (mailto: kontakt@cyklomaniacy.pl) lub zostaw w sekcji komentarzy na dole.
Na skróty: KomentarzeZdjęciaFilmyWynikiGalerie
Komentarze:
Bartłomiej Mucha:
Było niesamowicie, pogoda dopisała, organizacja super, nie myślałem że tak fajnie trasa będzie zrobiona!! Nie można też zapomnieć o fantastycznym dopingu na podjeździe który pomagał łatwo go pokonywać!! Więcej takich imprez!!
Jacek Oskulski:
Miło było wystartować, fantastyczni kibice, na górce czuło się ich gorący doping, aż jechało się jak windą, nie ważne, że na później zabrakło sił. Ziółek Mistrzem w pięknym stylu, organizatorzy na piątkę. Dziękuję, do następnego razu.
Sebastian Rubin:
Zaliczyłem dziś, po raz pierwszy, Wyścig Niepodległości. Frekwencja stanowiła duże zaskoczenie. W mojej kategorii pojawiło się 68 osób! Do tego kibice. Spisali się super. Doping na „Skoczni” był kapitalny. W niczym nie ustępował atmosferze Belgijskich Klasyków!!! To było naprawdę COŚ.Przy okazji dzięki za wsparcie nie tylko psychiczne, ale i fizyczne (popchnięcia jednak dużo dawały).
Poziom sportowy bardzo wysoki. Nie było żartów, a ja dostałem manto. Mimo to chciałbym wystartować za rok. A Was gorąco zachęcam, chociaż do przyjechania i popatrzenia. Naprawdę jest warto!
Marcin Kowalczyk:
Można powiedzieć, że już zgodnie z tradycją pojawiłem się na Wyścigu Niepodległości. Pomijając poprzedni rok, kiedy byłem kontuzjowany, wyścig ten na stałe zapisał się w moim startowym kalendarzu. Jak zawsze, czekałem na niego cały sezon. Wiedziałem, że będzie zarazem ciężki, jak i przyjemny. Patrząc na pojawiające się w internecie listy startowe, a później na dużą liczbę zawodników – zapowiadało się, że lekko nie będzie. Większość z tych zawodników znałem. Wiadomo było – kogo pilnować, kogo się trzymać. Plan na ten start miałem prosty. Na początku podkręcić tempo, żeby rozciągnąć grupę i uniknąć przez to niepotrzebnego tłoku, a później już starać się jechać na maksa swoich możliwości i przy tym wydatkować na to jak najmniej energii. Przez długi czas udawało się trzymać na czele tasując się m.in. z Ziółkiem, Marszałem czy Kubą Szałapskim – jednak w pewnym momencie organizm powiedział dość i straciłem przez to niewielką odległość do zdobywców dwóch czołowych pozycji. Głowa chciała odrobić stratę, jednak zarówno płuca, jak i tłok na trasie skutecznie w tym przeszkadzały. Na ostatnim okrążeniu jasne stało się, że trzeba się skupić na pilnowaniu wywalczonej podczas jazdy pozycji i tak pozostało do końca. Co do trasy – myślę, że każdy pojechał na tym wyścigu ponad swoje możliwości. Działo się to dzięki genialnemu dopingowi na uskoku, który powodował, że podjeżdżało się jak na wyciągu :-). Mam nadzieję, że ta zaraza się rozwinie i za rok kibiców będzie jeszcze więcej. Jeszcze raz gratuluję zwycięzcom – dzięki za świetny wyścig. Dzięki temu jesień jest przyjemna.
Marek Bogusiak:
Pozwolę sobie na kilka zdań podsumowania XIX Wyścigu Niepodległości. Wyścigu widzianego oczami zatwardziałego szosowca. Na wstępie pragnę nadmienić, iż był to mój trzeci raz na rowerze górskim od przeszło 7 lat, kiedy to przesiadłem się ostatecznie na szosę. Na szczęście w sobotę i niedzielę poprzedzającą wyścig udało mi się zaliczyć kilka treningowych kilometrów z maniakami, w związku z czym miałem okazję nieco się oswoić ze swoim dawno nieużywanym rowerem górskim. Rowerem, który przeleżał w piwnicy tyle pięknych lat. Z tego miejsca pragnę podziękować Łukaszowi Pawlakowi za użyczenie mi dwóch terenowych opon, które sprawdziły się idealnie na trasie niepodległościowego wyścigu. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy zatem do sedna. Jeżeli miałbym opisać dzisiejszy wyścig jednym słowem, zapewne byłoby nim słowo OGIEŃ. Pisane z wielkich liter, to nie przypadek. OGIEŃ poszedł już od samego startu i nie puszczał nawet przez ułamek dystansu. Nie odkryję tu Ameryki kiedy stwierdzę, że ściganie MTB, a zwłaszcza to w wydaniu XC różni się diametralnie od ścigania na szosie. Dzisiaj mogłem się o tym przekonać na własnej skórze. Całe 36’32’’ jakie zajęło mi pokonanie tegorocznego dystansu to ciągła jazda na beztlenie, walka nie tyle z rywalami co z trasą i samym sobą. Dystans raptem 15,3 km okazał się dystansem aż 15,3 km. To co wydawało mi się, patrząc z perspektywy jazdy szosowej, jedynie wstępem do rozgrzewki, okazało się spełnieniem moich najgorszych snów. Ale dzisiejszy wyścig to nie tylko krew, pot i łzy. To również wspaniała atmosfera na całej trasie oraz niesamowity doping ze strony licznej rzeszy obserwatorów. To czego mi brakuje podczas szosowej jazdy, to miejsc takich jak na podjeździe pod skocznię, gdzie zebrała się cała śmietanka łódzkich maniaków. Gdyby nie liczne wyrazy wsparcia od nich (zarówno werbalne jak i te pozawerbalne) byłoby mi znacznie trudniej pokonać dystans dzisiejszego wyścigu. Bardzo się cieszę, że dałem się namówić chłopakom na start w XIX Wyścigu Niepodległości, będzie to jedno z fajniejszych wyścigowych wspomnień w moim życiu. Na sam koniec pragnę pogratulować zwycięzcom wszystkich kategorii, oraz wszystkim którzy zdecydowali się wystartować. Chylę czoła przed wszystkimi chłopakami, którzy w sezonie przedkładają MTB nad szosę. Teraz sam wiem jak to smakuje. A smak ten jest nie do opisania. Kto nie spróbuje, ten się nie przekona. Do zobaczenia za rok P.S. Wielkie dzięki dla (wyliczam w kolejności mijania ich pod skocznię) Rafała, Leszka, Witka, Krzyśka i innych, których nie udało mi się przez te 9 rund zarejestrować, a którzy równie mocno pomagali mi w pokonywaniu tej cholernej góry.
Kamil Lesiak:
Mówiąc: tornado, Wyścig o Zapalenie Płuc, krew w płucach – od razu kojarzy mi się Wyścig Niepodległości. Po tegorocznej edycji dojdzie jeszcze łódzki Tour de France, a to dzięki wspaniałemu dopingowi na podjeździe. Doping co roku jest ekstra, ale w tym roku dopingujący przeszli samych siebie. Przebieg wyścigu ciężko jest opisać, może z powodu ciemności przed oczami. I to posezonowe spotkanie z innymi kolarzami. Jest to jedna z imprez na których po prostu trzeba być.
Łukasz Sompoliński:
Tym razem miało być bez napinki. Tym razem miało być rozkoszowanie się jazdą. A wyszło jak zwykle i to już po starcie. Priorytety się zmieniają. Gaz od samego początku, starzy górale mawiają toż to wyścig à la zapalenie płuc. Tak było i tym razem! Wielkie podziękowania dla organizatorów. Do zobaczenia na XX Wyścigu Niepodległościowym już za rok!
Mariusz Marszałek:
Od kilku lat nie wyobrażam sobie 11-ego listopada bez Wyścigu Niepodległości. Trochę o wyścigu: w tym roku zmuszony byłem startować na pożyczonym rowerze (waga w okolicach 15 kg), dzięki czemu mogłem przekonać się, że pod górkę dodatkowe kilka kilogramów robi różnicę. Na początku mocne tempo nadawał Marcin Kowalczyk, Ziółek z każdym kolejnym okrążeniem rozkręcał się i na podjazdach pod Skocznię odskakiwał nam na kilka metrów. W nogach czułem ogień, a w uszach doping licznych kibiców, nie byłem w stanie utrzymać mu koła. Tym razem musiałem uznać wyższość Jarka, ale rewanż za rok. Atmosfera, organizacja i doping jak co roku na najwyższym poziomie. I choć wyprzedzanie na trasie było trochę ciężkie, to mam nadzieję, ze frekwencja za rok będzie jeszcze większa.
Piotr Dziedzic:
Pierwszy raz zawitałem na Wyścig Niepodległości w 2000 roku, kiedy to przywiozłem autokarem dużą gromadkę młodzieży rządnej ścigania. Wrażenia były mieszane. Płasko i szybko, bliżej szosy niż MTB. Przyzwyczajeni byliśmy do pagórkowatych terenów wokół brzezin. Później 11.11 wygrywał wyścig na Ślasku o „Puchar Proboszcza Pieczysk”. Proboszcz na płaskim terenie robił genialną trasę która dawała ogromną frajdę, świetna atmosfera plus wypasione nagrody do 5 miejsca robiły swoje 🙂 W 2011 wróciłem do tradycji kończenia sezonu w Łodzi i póki co nie żałuję. Trasy są coraz bardziej atrakcyjne, a i młodzież nie jest traktowana jak zbędny dodatek. W tym roku nasi młodzi klubowicze dwa razy wchodzili na podium, a jeden z nich wygrał na losowaniu rower z czego był bardzo zadowolony 🙂 Ja na spokojnie, luźny start z końca i później przebijanie się przez wszystkich startujących. Na ostatnim okrążeniu po ataku na skocznie i świetnym dopingu – za co dopingującym dziękuję, znalazłem się na 3 miejscu w open. Gdybym wtedy wiedział ze to ostatnie okrążenie to bym bardziej cisnął, a tak przed samą kreską minął mnie kolega ze starszej kategorii. Ale jednak pudło było, zabawa przednia również za co należą się podziękowania dla organizatorów i sponsorów poniedziałkowej imprezy.
Łukasz Staszko:
W tym roku niestety choroba nie pozwoliła mi wystartować w wyścigu, więc pozostało mi tylko kibicowanie , które o dziwo dawało mnóstwo frajdy. Szczególnie na takim wyścigu, gdzie co chwila zawodnicy przejeżdżają, a atmosfera wśród kibicujących jest naprawdę gorąca – porównywalna do tych na zawodach w cyklokrosie. Gardło zdarte jak po jakimś dobrym meczu.
Kinga Rogozińska:
Jak zawsze Wyścig Niepodległości był super! Organizacja, aura i kolarze dopisali, a kibice na górce dali popis prawdziwego dopingu. Można było poczuć się jak na wyścigu o olimpijski medal. Mi również jechało się dobrze, cieszyłam się, że frekwencja wśród kobiet dopisała, miałam przed kim uciekać. Zabrakło tylko bigosu na koniec, ale całościowo było naprawdę świetnie. Czuło się niepowtarzalną kolarską atmosferę i do tego było wokół mnóstwo znajomych twarzy. Za rok na pewno mnie też tam nie zabraknie!
Zdjęcia
Filmy
PanKamerzysta:
Podjazd pod Uskok (Piotr Dziedzic):
Wyniki
Pro-timer: klik
Galerie
1. Grzegorz Mikołajewski: klik
2. Doktorek: klik
3. Paweł Stopczyk: klik
4. Paweł Banaszkiewicz: klik
Tekst i edycja: Marcin Wojtowicz, Łukasz Pawlak.
www.cyklomaniacy.pl
Startowałem raz drugi i na tym nie poprzestanę. Wielkie dzięki za te chwile, chociaż jak pamiętam to niektóre sekcje nie chciały się skończyć. Faktycznie doping na skoczni jak na giro (nic nie rozumiałem)!!!
Mała pętla a dużo ścigania
mały wyścig a wielcy kibice
Tak to podsumuję
Pozdrawiam tych co nabawili się kaszlu
To trochę ode mnie 🙂 W tym roku wyścig był chyba najfajniejszy w całej swojej historii ( ostatnio tak sobie policzyłem i wyszło ze od 2 albo 3 edycji startuje , jaki ja stary jestem 🙂 . Przeniesienie trasy do tej części lasu było bardzo dobrym pomysłem , niby trasa niepozorna , jedna górka a jaką robotę robi . Takiej liczby zarówno startujących , jak i kibiców tez nie pamiętam . Od startu mocno pociągnął Marcin Kowalczyk i chwile trwało zanim go dogoniliśmy , pózniej chwila jazdy w grupie i znowu ogień pod uskok . W zasadzie każde okrążenie wyglądało podobnie , wszystko rozegrało się na 7 okrążeniu gdzie chłopaki pozwolili odjechać :). Doping na uskoku niesamowity , wielkie dzięki dla wszystkich
Oczywiście kaszel do samego wieczora miałem:).
Komentarz później, a video z podjazdu na skocznie teraz: http://www.youtube.com/watch?v=3zJI459XOkg
Ja ze swojej strony – czyli kibica mogę tylko potwierdzić, że atmosfera na
„skoczni” była równie gorąco jak rozgrzane mięśnie podjeżdżających
zawodników. Niniejszym oficjalnie zapowiadam swój udział w przyszłym roku w
nowej konkurencji tj. pchnięcie Waleniem 🙂 – ale muszę także przyznać, że jako
jedyny na ostatnich rundach kategorycznie prosił by tego nie robić !
A tak na poważnie to gratulacje dla wszystkich na pudle i poza nim !!
Ja sobie tylko wyobrazić mogę co się działo na podjeździe, ponieważ wybrałem się na „orientację”. Wracając z trasy orientacyjnej przejeżdżałem obok skoczni akurat w przerwie startów. Byłem ogromnie zaskoczony liczbą ludzi skupionych na skoczni. Rzeczywiście w tym roku poprzeczka dla wszystkich – organizatorów, zawodników i kibiców została umieszczona rekordowo wysoko. Tak się właśnie powinno świętować Niepodległość ! Widzimy się w przyszłym roku.
http://foto.stopa.altb.pl/11go_listopada/
Galerie podsyłam 🙂
Chyba już wszystko zostało powiedziane i napisane o poniedziałkowym wyścigu. Organizatorzy,którzy spełniając swoje obowiązki nie mogli widzieć i czuć atmosfery na podjeździe. Gdyby zobaczyli i poczuli te emocje, z pewnością ufundowaliby puchar dla fanów. którzy z nie mniejszym wysiłkiem niż ten startujących, pomagali, zagrzewali, motywowali do jeszcze cięzszej pracy na trasie. Żałowałem, że nie wziąłem udziału w tym wyścigu. Nie popełnię tego błędu za rok.
Wyścig świetny, bardzo ciekawa krótka formuła, pełen gaz od
startu do mety, kibice ze złota. Ubawiłem się i wyjeździłem po uszy. Wstyd się
przyznać, ale wcześniej unikałem tego wyścigu, w dużej mierze ze względu na
pogodę i przydomek „Wyścig o zapalenie płuc”.
Teraz na stałe zagości w moim skromnym kalendarzu startów 🙂
Dodane zostały 2 nowe galerie zdjęć (Pawła i Piotra) oraz wstawiony film Piotra Dziedzica z podjazdu pod Usok.