cyklomaniacy-rapha-festive500-2013

Rapha Festive500 – (ang.) Pyknij 500

W grudniu 2009, Graeme Raeburn, szef działu projektów w firmie Rapha, postanowił przejechać 1000 kilometrów w 7 dni. Zamiast siedzieć na tyłku i zajadać czekoladki, wybrał aktywną formę spędzenia czasu między Wigilią i Sylwestrem, przejeżdżając więcej kilometrów niż zawodowcy w tym samym czasie. Rok później Rapha przedstawiła ten pomysł światu. Uznano, że 500 kilometrów to wystarczający dystans, 8 dni to dobry czas, a wyzwanie zyskało nazwę Festive500. W ten sposób narodził się szosowy fenomen.

Do tej pory z naszej ekipy tylko Sebastian oficjalnie wziął udział i ukończył Festive500. Cóż się dziwić, rasowy szosowiec i maniak Raphy musiał wiedzieć o tym evencie. W tym roku tuż przed Wigilią trochę się jednak wygadał, efektem czego mamy pięciu oficjalnych finisherów i kilku maniaków którzy pokonali ten dystans dla samej radości jeżdżenia. Poniżej nasze relacje.

 

Na skróty:Łukasz SebastianMarekWitek

 

Łukasz

Bastek zadzwonił w samo południe. Klasyczna rozmowa przedświąteczna: rodzina, prezenty, rowery, treningi. Trzeba rozjechać obżarstwo, dbać o formę, a nikomu się nie chce. Nie ukrywam, że mnie by się przydało, po ostatnim szlifie na asfalcie miałem trzytygodniową przerwę i w efekcie +4kg. I nagle działo wypala: „Czy wspominałem Ci o #festive500”?

Długo nie trzeba mnie było namawiać. Wiedziałem, że jeśli mam się zebrać to właśnie teraz. Pogoda była piękna, tęskniłem już za jazdą, a w perspektywie była długa zima. Kliknąłem zatem „join” na Stravie i zacząłem układać w głowie plan na następnych kilka dni. Postawiłem na maksymalizm: póki jest ciepło i świeci słońce, trzeba pyknąć tyle kilometrów ile się da. Całe szczęście miałem urlop. Jeszcze większe szczęście że koledzy też mieli.

Dzień 1 – Wigilia, 111km.

Umówiłem się z Michałem o 9:30. Ruszyliśmy spokojnie, ale od początku czułem że wszystko jest nie tak. Trzy tygodnie przerwy, poprzedzone trzema tygodniami roztrenowania dały opłakany skutek. Ledwie jechałem. W dodatku z rowerem ewidentnie coś było nie tak. Szybko okazało się, że źle zmieniłem dętkę, zrobił się spory balon i jazda z czasem zaczęła przypominać szosowe rodeo. Jednak spróbowałem się przemęczyć i pyknąć stówkę. Michał miał mocny dzień, więc odjechał w siną dal, a ja dotoczyłem się na miejsce spotkania z Rafałem. Tego dnia przekroczenie setki było katorgą. Rower z każdym kilometrem bardziej rzucał na boki, wiało jak cholera, a nogi nie chciały podawać. Wróciłem po prawie 5 godzinach jazdy, umęczony w trupa. Przetarłem sprzęt, zdjąłem tylne koło które okazało się kompletnie niezdatne do jazdy i zaległem na łóżku. Ech, trzeba będzie wyjąć karbonowe stochy zarezerwowane na specjalne okazje. Lecz czyż  Festive500 nie jest taką okazją?

cyklomaniacy-rapha-festive500-3

Rafał na Col du Galibier, obok Zgierza.

Dzień 2 – Pierwszy dzień Świąt, 109,6km.

Wiedziałem, że będzie nas więcej. Umówiliśmy się o 10 pod Apteką, ale na wszelki wypadek wyjechałem godzinę wcześniej żeby natłuc trochę kilometrów. Na miejsce spotkania przyjechałem z wynikiem 25km i była to dobra baza dla reszty dnia. Trening przebiegł bardzo pozytywnie. Poza tym że wiało, było bardzo słonecznie, a i ekipa okazała się wesoła. Rafał prowadził nas bardzo ciekawą trasą. Tego dnia jechałem znacznie lepiej, rower w końcu działał tak jak trzeba, noga się rozkręcała, ogólnie było bardzo fajnie.

cyklomaniacy-rapha-festive500-4

Marek się poddał…

cyklomaniacy-rapha-festive500-8

…lecz po chwili zmienił zdanie. Chłopaki cisną a ja na luzie robię fotkę, która trafia do głównej selekcji #wymtm Cycling Tips.

cyklomaniacy-rapha-festive500-18

Chłopaki pozują zaginkę, żule pozują na kibiców.

cyklomaniacy-rapha-festive500-6

Na Besiekierzu tradycyjnie zawiewało. Wade Wallace z Cycling Tips docenił rancik.

cyklomaniacy-rapha-festive500-5

Słońce, 9st.

Dzień 3 – Drugi dzień Świąt, 105,9km.

Prognoza pogody nie była optymistyczna. Mimo to wyszedłem wcześniej z chaty, pyknąłem 10 i pojechałem pod Aptekę. Tam czekało na mnie zacne grono, zebraliśmy się w kilka osób i ruszyliśmy w kierunku Strykowa. W grupie była bardzo dobra atmosfera, do tego stopnia że na rondzie w Strykowie postanowiliśmy zawrócić po Kubę który dopiero przecierał skacowane oczy. Wróciliśmy pod Aptekę, gdzie zamiast Kuby przywitał nas deszcz. To zniechęciło część wycieczkowiczów, lecz całe szczęście nie wszystkich. Spóźnialski w końcu się pojawił, założyliśmy kurtki i zaczęliśmy uciekać przed ciężkimi chmurami w kierunku Brzezin. Udało się. Już za Strykowem deszcz zniknął i dalsza część wyprawy przebiegła bardzo sprawnie. Trasa Witka była ciekawa, asfalty ostatecznie przeschły i znów było fajnie. Otrzymałem lekcję jazdy „na podwójnym”, ale w finale stwierdziliśmy że bez zapieku podwójny nie ma sensu. Przed samym domem czekał na mnie deszcz, lecz było mi to już obojętne.

cyklomaniacy-rapha-festive500-9

Zacna ekipa + ja.

cyklomaniacy-rapha-festive500-12

No comments.

cyklomaniacy-rapha-festive500-10

Ponieważ na poprzednim zdjęciu ze stacji wyszliśmy jak debile, postanowiłem uratować kadr i nie zagościć na fotce.

cyklomaniacy-rapha-festive500-11

Fragment trasy Witka. W Australii docenili.

cyklomaniacy-rapha-festive500-14

Droga do domu znów w deszczu.

cyklomaniacy-rapha-festive500-13

Deszcz pada więc kobiety wyjęły parasolki Rapha.

Dzień 4 – 27.XII, 88,5km.

Tego dnia wiele osób zrobiło sobie wolne od jazdy. Ja uznałem, że to nie jest dobry trop. Trzeba jechać, bo nie wiadomo jak długo utrzyma się tak piękna pogoda. Rafał odpoczywał dzień wcześniej, więc był dostępny. Jak się później okazało, na całe szczęście. Początek przelotu był wręcz sielankowy. Pogoda, trasa, pogaduchy, wszystko tip-top! Słoneczko świeciło, wiaterek mniej zawiewał, no po prostu banan na mordzie. Byliśmy tak uradowani, że postanowiliśmy rozciągnąć nogę na Schodach Dulasa. Tam mała sesyjka zdjęciowa, fotka z tyłu, fotka z przodu, lans na całego. I tak tkwilibyśmy w krainie wesołości gdyby nie nagła bomba, która ścięła mnie z nóg. Ludzie, w życiu tak się nie czułem! Po prostu odcięło mnie do zera! Nie mogłem jechać, mówić, myśleć, a do najbliższej stacji było z 12km. To było najdłuższe 12km w moim życiu, całe szczęście był ze mną Rafał który dosłownie doholował mnie na kawę. Walnąłem przesłodzone espresso, zjadłem batona, posiedziałem na krawężniku i powoli zacząłem wracać do żywych. Mój kompan odprowadził mnie jeszcze kilka kilometrów, resztę trasy pokonałem sam w tempie baby z mlekiem na Ukrainie.

cyklomaniacy-rapha-festive500-15

Sesja na Schodach Dulasa. Inne wersje nazwy: Do Lasa, Daglasa. Duglasa, Do Lasu. Tak czy inaczej, fota trafiła na patchwork CyclingTips.

cyklomaniacy-rapha-festive500-1

Takie tam na Schodach na chwilę przed bombą.

#5 – 28.XII, 94,3km.

Obawiałem się tej jazdy. Doświadczenie poprzedniego dnia uświadomiło mi, że jestem cienki jak dupa węża. Z drugiej strony wiedziałem, że to może być dzień finishera. Poprzedniego wieczoru porządnie się najadłem, rano wziąłem zapas żarcia i pojechałem pod Aptekę. Ekipa była większa, więc obawa o zgon nieco się odsunęła. Sebastian mówił, że bomba którą zaliczyłem poprzedniego dnia może spowodować odblokowanie organizmu na duży wysiłek. Tak właśnie się stało, tego dnia czułem się bardzo dobrze. Piąty dzień z rzędu, po dość długiej przerwie i wszystko działało jak w dobrym zegarku. Pokusiłem się nawet o lekką zaginkę przed CoffeeBrejkiem w Strykowie, później nie dałem się urwać się na finishu i dzięki temu że chłopaki pozwolili mi odjechać, za jednym zamachem zostałem zwycięzcą finishu sprinterskiego i ukończyłem Festive500.

cyklomaniacy-rapha-festive500-2

Ta fotka trafiła do finału i zdobyła wyróżnienie w konkursie #wymtm by CyclingTips. Komentarz przed zdjęciem: „Chooodź już co będziesz foty robił” 😉

cyklomaniacy-rapha-festive500-16

Chłopaki jadą, ja robię zdjęcia i później gonię. To jest właśnie trening sprinterski. Głowna selekcja #wymtm CT.

#6 – 29.XII, 70km.

Epilog. Za wygłupy trzeba płacić. Szósty dzień na rowerze, ekipa duża i bardzo zacna, a ja czuję, że mam dość. W połowie treningu Witek wysyła mnie na koniec peletonu, bo „już chyba nie mogę jechać”. Chłop ma rację, człapię nogami jak kaczka, więc korzystam z koła i na najbliższym skrzyżowaniu udaję się wprost do naszej kolarskiej willi w lesie. Tak kończę przygodę z Festive500, bo za dwa dni startuję w Biegu Sylwestrowym. Później okazuje się, że gdybym poszedł za głosem serca i zamiast biegać pokręcił z chłopakami, miałby największy przebieg Festive w Polsce. Ale szóste miejsce też nie jest złe, cieszy tym bardziej że Marek był trzeci. Za rok już nie odpuszczę 😉

Miejsca i współzawodnictwo nie mają jednak większego znaczenia. Festive500 jest imprezą, która ujawnia to, co kryje się pod przykrywką rywalizacji i jest od niej o wiele ważniejsze. Pokazuje jak można dzielić się pasją do kolarstwa niezależnie od miejsca na ziemi. Jeśli nie daliście rady w tym roku, koniecznie spróbujcie w następnym, bo naprawdę warto! Przy okazji nieźle wzmacnia się kopyto 🙂

cyklomaniacy-rapha-festive500-17

Zacna ekipa.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Pawlak.

.

Sebastian

Mija rok od mojego pierwszego FESTIVE500. Na pamiątkę pomyślności w zmaganiach z 2012 roku otrzymałem nawet naszywkę od Raphy. A co w tym roku? Nie mam determinacji, nie kieruje mną ciekawość poznania, nie zadaję sobie pytań, czy dam radę? To wszystko było domeną zeszłego roku. Dawało mi niezbędną siłę i paliwo w kolejnych dniach. Była to jedna z przyczyn dzięki, której udało się ukończyć to wyzwanie. Dziś jest inaczej. Cała frajda i podniecenie wyparowało. Został respekt i szacunek dla wysiłku (nie tylko fizycznego). I wątpliwość, czy jest sens na nowo brać udział w zabawie, skoro nie ma niezbędnej motywacji ? Do tego znów cierpliwość rodziny wystawiona na próbę. Znów szalone nabijanie kilometrów w Święta Bożego Narodzenia. Znów jazda w ciemnościach rozświetlanych mikro latarką. Z drugiej strony, jest w FESTIVE 500 niezdefiniowane „coś” co przyciąga. Co na nowo nakłania do wzięcia udziału w zimowej zabawie. Dlatego jest mi najzwyczajniej żal odpuścić. Wygląda na to, że w tym roku będę jechał z innym nastawieniem. Bez parcia, presji i spięcia. Na zupełnym luzie i bez przymusu. Postaram się bardziej cieszyć i bawić konwencją, niż myśleć tylko i wyłącznie o kilometrażu. Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie – zobaczymy.

cyklomaniacy-festive500-badge

Naszywka 2012 Festive500

Dzień 1 -24.12.2013r.

Tego roku pogoda jest „o niebo” lepsza niż w zeszłym. Temperatura rozpieszcza, nie ma śniegu, lodu, co najwyżej trochę wody na drodze – idealne warunki.
Szybkie przygotowanie sprzętu i w drogę.

cyklomaniacy-festive500-bastek1

Przywitały mnie, optymistyczne promienie słońca. Pozostało wsiąść i jechać.

cyklomaniacy-festive500-bastek2

Było trochę wietrznie. Mimo to udało się utrzymać dobre tempo, choć wymagało to „zaciśnięcia zębów”.

cyklomaniacy-festive500-bastek3

Wsiadłem na bicykl i pomknąłem w stronę domu.

Dzień drugi – 25.12.2013 r.

Dziś, po raz pierwszy w ramach FESTIVE500 nie wsiadłem na rower. Zobaczymy jakie będą tego konsekwencje. Jutro szykuję się na „duży przebieg”. Liczę na wydatną pomoc kolegów ze Rzgowskiej.

Łączny przebyty dystans w ramach FESTIVE500 – 62 kilometry.

Dzień 3 – 26.12.2013r.

Dzisiaj miała być jazda w grupie i długi trening, a więc odrabianie strat. Niestety nic z tego nie wyszło. Mój poranny leń wraz z aurą skutecznie pokrzyżował moje plany.
Zaczęło się od tego, że zamiast wyjść o 10.15 z domu, wytoczyłem się pół godziny później. Klasyka. Ledwo dojechałem do „krajówki”, a moim oczom ukazały się Rzgowskie Maniaki. Na domiar tego droga była mokra. Nie wiem co to za dziwne zjawisko atmosferyczne, ale dziś na bocznych drogach było sucho, a na głównych mokro. To mnie kompletnie zmyliło i doprowadziło do dubeltowego błędu. Zamiast wziąć rower z błotnikami, wybrałem przełajówkę. Pierwszy strzał w kolano. Drugi, to ciuchy na które postawiłem dzisiejszego dnia. Powinienem był założyć przeciwdeszczowe fatałaszki, w tym spodnie „sułtany”, a nie strojną bluzę Raphy. Zatem jakby nie patrzeć, dzisiejszego dnia miałem w plecy już na starcie. Podsumujmy; co najmniej 15 kilometrów, które miałem zamiar przejechać przed Maniakami, przeszło koło nosa. Od razu, bez rozgrzewki, wpadłem w żwawe tempo. Źle wybrany rower i źle dobrane ubranie. Jak się okazało nie były to ostatnie hiobowe wieści tego dnia. Otóż koledzy stwierdzili, że pojadą starą, dawno nie jeżdżoną drogą z odbiciem w Głuchowie na Wolę Kamocką. Ta trasa to absolutny klasyk. Ma dla mnie szczególny wymiar. Tyle, że dziś zależało mi na przejechaniu około 100 kilometrów, a w stosunku do drogi na Piotrków jest ona krótsza. Tak więc „nici” z dłuższego treningu w grupie. Trudno, trzeba będzie nadrabiać samemu, po treningu. Pogodziłem się z tym. Jednak tym razem na przeszkodzie stanęła pogoda, która spłatała figla. Kropiło, kropiło, aż na dobre rozpadało się w okolicach Dłutowa. Dostaliśmy solidną dawkę deszczu. W Pabianicach miałem serdecznie dość. Kląłem na czym popadnie. I byłem zły sam na siebie, że nie wziąłem roweru z błotnikami i ciuchów przeciwdeszczowych. Nie było wyjścia, musiałem salwować się ucieczką do domu. Przejechany dystans to tylko 60 kilometrów. Totalna porażka.

cyklomaniacy-festive500-bastek4

Bardzo lubię belgijskie klasyki, ale bez przesady z tym deszczem, błotem i brudem!

cyklomaniacy-festive500-bastek5

Czas na pranie ciuchów, bbbrrrr ….

cyklomaniacy-festive500-bastek6

Dziś ucierpiały także buty.

cyklomaniacy-festive500-bastek7

Grzane wino zapewniło komfort cieplny.

 

Dzień czwarty – 27.12.2013r.

Dziś jazda minęła pod znakiem statystycznej nudy. Były wszystkie jej przymioty; żmudne nabijanie kilometrów, oczekiwanie na koniec treningu, brak kreatywność, a nawet chęci do robienia zdjęć. Nic tylko jak najszybciej przejechać, a w zasadzie „odbębnić” kilometry. Udało się i to z powodzeniem. Dziś zaliczyłem 73 kilometry, z niezłą średnią. A propos średniej. Dziś zdałem sobie sprawę, że dzięki sprzyjającej pogodzie, całkiem sprawnie idzie mi pokonywanie kilometrów. Jak na razie, za każdym razem, udało się osiągnąć średnią powyżej 30 km/h – przyzwoity wynik. Na skrzyżowaniu z drogą krajową, zatrzymały mnie światła, dzięki czemu nadarzyła się dobra okazja, do zrobienia zdjęcia (drugi rok z rzędu) reklamie drewna kominkowego. Co ciekawe, rolki siana nie zgniły (choć trochę „przysiadły”), przetrzymały cały sezon i wciąż stanowią dumne rusztowanie dla baneru. Łączny dystans ww ramach FESTIVE 500 po czwartym dniu – 196 kilometrów.

cyklomaniacy-festive500-bastek8

cyklomaniacy-festive500-bastek9

Jeszcze zdjęcie mojej facjaty i można ruszyć dalej w statystyczny marazm.

 

Dzień piąty – 28.12.2013 r.

Dziś była walka z czasem. Choć pogoda był piękna, to na rower wsiadłem około 14.30. Wcześniej musiałem być w Łodzi, aby kupić wykładzinę i wybrać kolor na ścianę – poważna sprawa. Stanowiło to skuteczny blok w nabijaniu kilometrów. Szkoda, bo okazja do nadrobienia kilometrażu, przeszła mi koło nosa. Walczyłem w ciemnościach o dystans i to wcale nie było miłe. Pocieszenie stanowi; dobra temperatura, okazja do robienia zdjęć oraz szczęśliwe dojechanie do domu. Po dokrętkach dobiłem do 73,5km. Olbrzymi niedosyt.

 

cyklomaniacy-festive500-bastek10

Jeden z moich ulubionych odcinków.

 

cyklomaniacy-festive500-bastek11

Przy zachodzie słońca, pojawiły się na niebie wyśmienite zestawy kolorów. Czas na kamizelkę odblaskową. Starałem się dobrać kolor, do sklepienia niebieskiego.

cyklomaniacy-festive500-bastek12

I jeszcze jeden ładny widok

Dzień szósty – 29.12.2013r.

Dziś, opóźniona relacja z dnia wczorajszego.
Pojechałem na Rzgowską i udało się solidnie nadrobić dystans. Zaczęło się od tego, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów, wcześnie wyszedłem z domu i wyjechałem Maniakom na przeciw. Wiatr miałem w plecy, kręciło się bardzo miło. Dołączyłem do nich w Rzgowie. Grzecznie w parach jechaliśmy sezonową rundę. Z zadowoleniem patrzyłem, na licznik i nabijany dystans. Po treningu, razem z Maniakami, pojechałem do baru Pani Kleopatry, gdzie zafundowałem sobie obiad (barszcz ukraiński + filet z kurczaka).

 

cyklomaniacy-festive500-bastek13

Zapiłem to chyba zbyt dużą ilością Cervantesa.

cyklomaniacy-festive500-bastek14

Zrobiło się ciepło i bardzo miło. W ogóle nie chciało się wracać do domu.

cyklomaniacy-festive500-bastek15

Powrót, choć pod wiatr, wcale nie był taki uciążliwy. A może to dzięki Cervantes’owi?

cyklomaniacy-festive500-bastek16

Jak zobaczyłem dymiące kominki, to naszła mnie ochota, aby usiąść przed jednym z nich, założyć kapcie, wziąć koc i przestać myśleć o FESTIVE500.

 

Dzień siódmy – 30.12.2013 r.

Już w nowym 2014 roku, przychodzi pisać relację z ostatnich dwóch dni roku 2013 i kończącej się zabawy FESTIVE 500.
Dzień siódmy, do przejechania zostało około 130 kilometrów. Nie chciałem zostawiać na Sylwestra dłuższej jazdy. Ruszyłem z planem przejechania dystansu rzędu 80 kilometrów. Była piękna pogoda, słonecznie, przejrzyście, wręcz krystalicznie. Tylko temperatura trochę niższa niż w ostatnich dniach. Niby nie wiele, ale już dało się odczuć mały dyskomfort cieplny. Zupełnym przypadkiem wpadłem w spore tarapaty związane właśnie z termiką. Musiałem zatrzymać się na przysłowiowe 10 minut w Ochotniczej Straży Pożarnej w Woli Kazubowej. Porozmawiałem chwilę z ochotnikami-strażakami, jeszcze raz podziękowałem za zabezpieczenie trasy wyścigu „Memoriał Sławomira Rubina”, jednocześnie zapraszając na kolejną, czwartą edycję w 2014 roku. Życzyliśmy sobie zdrowia, dobrego roku i pomyślności. Trochę przemarznięty wskoczyłem na rower i obrałem kierunek Dłutów. W przeciągu kilku minut pojawił się spory dyskomfort – palce u rąk całkowicie przemarzły. Przestałem mieć w nich czucie. Do domu miałem około 10 kilometrów, a więc w najlepszym układzie 20 minut jazdy – całkiem sporo. Kompletnie nie mogłem uporać się z zimnem. Ono nie było przejmujące, ono stało się nie do zniesienia. Zaczęła ogarniać mnie panika, że strzeliłem samobója, przez co nie uda mi się ukończyć FESTIVE500. Wściekły na taki obrót sprawy, klnąc pod nosem, zacząłem zginać palce, aby pobudzić krążenie. Przy każdym ruchu, tępy ból zmieszany z brakiem czucia. Trzeba ruszać dalej. Po kilku minutach, pierwsze oznaki poprawy sytuacji. Najpierw lewa ręka wróciła do łask. Nie jest najgorzej. Natomiast prawa dłoń bez zmian. Zwiększyłem „pompowanie” palcami. Teraz trzymając kierownicę jedną ręką, drugą walczyłem o przywrócenie elementarnego czucia. Powoli, stopniowo czułem napływającą krew, która „rozsadzała” palce od środka. Z jednej strony ból, a z drugiej świadomość, że idzie poprawa sytuacji. W okolicach domu, po blisko 20 minutach walki wszystko wróciło do normy. Dzięki czemu mogłem jechać dalej. Uff, miałem mnóstwo szczęścia.

cyklomaniacy-festive500-bastek20

Była piękna pogoda, słonecznie, przejrzyście, wręcz krystalicznie.

cyklomaniacy-festive500-bastek21

Dwie majestatyczne wieże kościelne w Dłutowie. Byłem bliski wejść i ugrzać dłonie.

cyklomaniacy-festive500-bastek22

Wbrew pozorom nie było ciepło.

Dzień ósmy – 31.12.2013 r.

Po poniedziałkowej walce o przetrwanie, czując wybitnie dobrze palce i obu dłoni, zacząłem dzień od porządków domowych. Nawet i dobrze się złożyło. Przyda się te kilka godzin „odpoczynku” przed ostatnią jazdą w ramach FESTIVE500. W przeciwieństwie do poprzedniego dnia, pogoda była mało przyjazna. Mgła, mysie niebo, brak słońca, słaba widoczność, gdzie nie gdzie szron. Do tego temperatura w okolicach zera stopni.

cyklomaniacy-festive500-bastek17

cyklomaniacy-festive500-bastek18

Znów dymiące chaty, które mnie demobilizują.

cyklomaniacy-festive500-bastek19

Tylko FESTIVE500 spowodowało, że tego dnia w ogóle wsiadłem i pojechałem. I dobrze, bo zauważyłem taką oto starą, zapomnianą już chatę.

Przyszedł najwyższy czas na podsumowanie zakończonej zabawy pt. „FESTIVE 500″. Jak wiecie z poprzednich wpisów, udało się drugi rok z rzędu ukończyć 500 kilometrów w 8 dni, to jest od 24 do 31 grudnia 2013 r. Jak było tym razem? Zdecydowanie inaczej niż w debiucie (2012 rok). Nie było już niestety pionierskiego dreszczyku emocji. Nie mogło więc być mowy o euforii towarzyszącej ukończeniu. Nie było też poczucia wyzwania. Nie było elementarnego pytania, czy się uda? Bo przecież już raz się powiodło. Nie było frajdy, zabawy i satysfakcji. Innymi słowy, odpadło wszystko to co towarzyszy wchodzeniu w nowe, nieznane. I tego bardzo brakowało. Nawet jeśli wciąż pamięta się o słowach Osieckiej, wyśpiewywanych przez Korę o tym, że „nic dwa razy się nie zdarza”.

Miało być więcej luzu i zabawy. Tym czasem, niespodziewanie od początku zagościła statystyczna nuda i tak już zostało do końca. Na pocieszenie – odfajkowanie kilometrów szło łatwo, gdyż dopisywała pogoda, a także forma. Ta pierwsza bardzo pozytywnie zaskoczyła, fundując klimat niemalże wiosenny. Ta druga, była pokłosiem właśnie pogody, która sprzyjała również i we wcześniejszym nabijaniu kilometrów. Dzięki temu nie podchodziłem do wyzwania „na surowo”. I to dało się czuć. Nie miałem – jak poprzedniego roku – dnia załamania (koszmar siódmego dnia wynikał tylko i wyłącznie z przemarzniętych palców). Zatem było wszystko, co potrzeba (słońce +”noga”) tyle, że frajda i zabawa – istota FESTIVE 500 – gdzieś „wyparowała”. Pod koniec sam na siebie byłem zły, że kolejny raz sprezentowałem swoim bliskim „pod choinkę” t a k i prezent.

Czy były jakieś plusy? Tak, jak najbardziej.

Po pierwsze, z myślą o zrobieniu zdjęć porozglądałem się po okolicy. To czego po prostu się na co dzień nie robi. Dzięki temu natrafiłem na kilka ciekawych miejsc (pamiętacie opowieść o wizycie w 150-letniej ziemiance?). Do tego „bawienie się” obróbką zdjęć, które dawało sporo frajdy – fajne momenty, które dobrze wspominam.

Po drugie, jakby nie patrzeć przejechałem 500 kilometrów w 8 dniu. To bardzo dobry podkład pod nadchodzący sezon. Z pewnością przyda się taka baza czasowo-kilometrowa.

Po trzecie, cieszy dyspozycja jaka dopisywała. Nie pojawiały się kryzysy, ani „wypalenia”. Udawało się jeździć żwawo, bez „wypruwania żył”. Byle tylko, jak to mawiają kolarze „korby nie odbiły w sezonie”.

Po czwarte, przekonałem się jak ważne jest wyznaczanie celów będących w „zasięgu ręki” oraz ich realizowanie. To najważniejsza lekcja jaką wyciągnąłem z FESTIVE 500 a.d. 2013. Wcześniej kompletnie nie przywiązywałem do tego wagi. Teraz, również dzięki aplikacji STRAVA (gorąco polecam), doceniam posiadanie jasno sprecyzowanych celów, koniecznie możliwych do osiągnięcia (ważne, aby wyznaczyć różnicę między „mogę, a „chcę”). Nawet małe cele potrafią skutecznie zmobilizować, a ich wykonanie potrafi zapewnić niemałą satysfakcję. Niby nic odkrywczego, nic wielkiego, ale jakże pomocnego! I tak, stawiając sobie cele na nadchodzący tydzień oraz miesiąc, wszedłem w nowy 2014 rok.

Życzę Wam pomyślnego roku, zdrowia i sprzyjającej fortuny!

Tekst i zdjęcia: Sebastian Rubin. Pełną historię Bastka można prześledzić na jego blogu: http://festive500.blog.pl/

 

.

Marek

Święta, święta i po… Festive500. Z końcem roku tradycyjnie już w dniach 24 – 31 grudnia odbyło się wyzwanie rzucone przez firmę Rapha wszystkim rowerowym zapaleńcom. Tym razem, zaopatrzony w odpowiedni sprzęt do rejestrowania pokonanego dystansu, dałem się namówić na wzięcie udziału w tym międzynarodowym przedsięwzięciu polegającym na przejechaniu w okresie świąteczny  minimum 500 kilometrów. W moim przypadku nakręcanie konkursowych kilometrów zaczęło się dość spokojnie, od samotnej blisko 60 kilometrowej wigilijnej jazdy. Kolejne dni to już jazda w kilkuosobowej grupce, która w bardzo miły sposób pozwoliła na pokonywanie założonego dystansu. Zarówno sprzyjająca aura jak i zacne towarzystwo do tego stopnia umilały jazdę, że trening rzędu 4 godzin stał się w te święta niemalże normą! Takim oto sposobem, nie wiedzieć kiedy, już przedostatniego dnia wykonałem rzucone przez firmę Rapha wyzwanie. Zimowe treningi przy sprzyjającej pogodzie spodobały mi się do tego stopnia, że ostatecznie udało mi się wykonać 120% zakładanej normy. W moim przypadku festive500 okazał się być nie tylko miłym sposobem na spędzenie świąt, ale również świetnym pretekstem do rozpoczęcia naprawdę solidnych przygotowań do nadchodzącego sezonu już w grudniu. Na koniec pragnę pogratulować wszystkim chłopakom, którym udało się przejechać te magiczne 500 km.

P.S. Ta niewinna zabawa, przy zachowaniu motywacji i wytrwałości, na pewno zaowocuje w sezonie, czego sobie i wszystkim pozostałym życzę.

cyklomaniacy-festive500-marek-1 cyklomaniacy-festive500-marek-2 cyklomaniacy-festive500-marek-3

Tekst i zdjęcia: Matek Bogusiak.

 

 

.

Witek

To była moja druga zabawa z Festive500. Rok temu Bastek opowiedział mi o tym i pomyślałem, że spróbuję się zmierzyć z samym sobą, ale jak zwykle bardzo skromnie – w stylu Marka Steciuka – nie będę się formalnie do challenge’u Rapha zgłaszał i rozgłaszał wszem i wobec swego triumph’u. Tym bardziej, ze swoje zmagania rozpocząłem z jednodniowym opóźnieniem tj. 25 grudnia i z takimż samym je zakończyłem, czyli 1 stycznia. Wtedy się udało, choć pogoda była gorsza niż w tym roku. Przejechałem 511km 144m.

cyklomaniacy-festive500-witek-1

W tym roku postanowiłem:

a)     Znowu się nie zgłaszać

b)    Zmieścić się w regulaminowym terminie

c)     Spróbować przejechać to w pięć dni/treningów

Każde kolejne zadanie było trudniejsze do realizacji. Ale ostatecznie udało się, a to głównie dzięki dobrej aurze i pomocnym kolegom. Szczególnie dziękuję Piotrkowi …, który w niedzielę (29 grudnia) wiózł mnie na kole od Strykowa do Łagiewnik, czyli pod silny wiatr, nie pozostając głuchym na moje ciągłe nawoływania i prośby by zwolnił. Podziękowania także dla Marka Bogusiaka, który ostatniego dnia, czyli w Sylwestra pojawił się na zbiórce i dzielnie towarzyszył mi w dokręcaniu do pięćsetki! Ja starałem się jemu pomóc dobić do 600km, co się udało i co dało mu 3 m-ce w 2013 Festive500 w kategorii „tych z Polski” 😉

A oto przebieg moich 502km i 877m:

cyklomaniacy-festive500-witek-2

Trzeba stwierdzić, iż pogoda była bardzo łaskawa, choć najlepsze pięć dni to wtorek, środa (24-25/12), piątek, sobota (27-28/12) i poniedziałek (30/12). Ja niestety aż w trzy z tych pięciu dni miałem przerwy. Oprócz pogody bardzo pomaga także jazda w grupie. Im liczniejszej tym lepiej. W sobotę byłem na Hyundai’u, gdzie było … 50 ludzi i mocne równe tempo. Kilometry mijały szybko. Momentami nawet za szybko.

Dzięki Festive500 wyszedłem z jesiennego marazmu i tak oto rozpocząłem przygotowania do sezonu 2014, w którym wszystkim życzę „dobrej nogi”! Ale oczywiście bez przesady!

Tekst i bajeranckie wykresy: Witek Krajewski.

 

The end 😉

 

 #wymtm