zbiórka niedzielna 17-11-2013

Jesień na szosie

Cały tydzień zastanawiałem się nad słowami Wieśka Raczyńskiego: “Czy uda się jeszcze ukraść jeden weekend na rowerze?”. Wszystko wskazywało, że tak się stanie. I rzeczywiście, udało się. Pogoda zachęcała do jazdy. Temperatura już mniej ale to między innymi dla nas wymyślono różne materiały, które mają chronić przed zimnem i wiatrem. Dzisiaj kolejny raz przekonałem się, że najważniejsze jest umiejętne korzystanie z tych dobrodziejstw. Mnie się udało, ale Kasia Pernal narzekała na swój wybór.

Dzisiaj pod Kasztanami znów można było liczyć na najwytrwalszych [Na szosie, bo reszta na góralach. – red.]. I tak znów w stawce liczyli się: Kasia Pernal, Wiesiek Raczyński, Reniek Olszalcki, Darek Burchardt, Adam Potocki, Adam Kałużny, Piotrek “Lewy”, Darek “Mysza”, Marek “Młody”, Witek Krajewski, Leszek “Bokser” i moja skromna osoba. Jak widać z “listy startowej” przedstawicielem młodego pokolenia był tylko Marek, więc jak sądziłem, siwe włosy na niejednej skroni gwarantowały spokojną jazdę, refleksyjną, pełną zadumy nad upływającym czasem.

Refleksja była i owszem ale dopiero później, po powrocie do domu i ogrzaniu zmarzniętych członków. Spod Kasztanów ruszyliśmy spokojnie, wśród rozmów dotyczących choćby naszego portalu. Okazuje się, że  koledzy popierają, wspierają nas i z nadziejami patrzą na poczynania Marcina i Łukasza, twórców portalu, który jest swoistą kroniką pokazującą i mam nadzieję przybliżającą naszą społeczność innym. W takiej atmosferze dotarliśmy do Strykowa. Wcześniej “z krzaków” wyskoczył Jurek “Gaduła”, a za Strykowem wyczyn skopiował Andrzej Szefer. Tak nasza grupa wzmocniła się o rasowych jeźdźców.

Tuż przed autostradą trzeba było “założyć lejce” Darkowi Burchardtowi – wiecznemu uciekinierowi, który znów wyszedł przed szereg. Nikt nigdy nie wie, jaki zew wzywa Go do niekończącej się walki z samym sobą. Jest niczym lermontowski bohater romantyczny, który hołdował umiłowaniu wolności i kultowi indywidualizmu. “Samotny żagiel w niebios toni Bieleje na błękicie fal. Skąd płynie? Dokąd? Za czym goni; Ku jakim brzegom biegnie w dal?” Jak się później miało okazać, jego wolny duch, jeszcze nie raz go wzywał. Po przebyciu symbolicznej Syberii grupa straciła rezon i w szeregi wkradła się różnorodność dotycząca wyboru dalszej trasy. Wybrano opcję normalnej trasy bez skrótów.

Jeszcze przed strefą bufetu Darek – buntownik znów pognał wiedziony instynktem łowcy. Tym razem filozofia naszego kolegi udzieliła się jeszcze Andrzejowi, Piotrkowi i Bokserowi, ale to Darek był w tej grupie samcem “alfa”. Na czele pościgu stanął sam Witek, do tej pory spokojnym okiem obserwujący wyczyny “bandy czworga”. Kilkaset metrów i ucieczka została skasowana. Już wtedy dało się słyszeć słowa przerażenia: “Co będzie się działo przed Brzezinami?”. W Kołacinie oddział uformował odpowiednią kolejność według której zamierzaliśmy pokonać podjazdy i wiejący, zimny wiatr. Najpierw Reniek, dalej Wiesiek i w końcu “Mysza” złapał dolny chwyt i wjechał na szczyt. Za Brzezinami wszyscy uczciwie wychodzili na zmiany. Tak dojechaliśmy do Lipki. Zimno i miejscami mocne tempo dość nadszarpnęło gospodarkę energetyczną każdego z nas. Prądu zabrakło Adamowi Kałużnemu, który jak przypuszczam uznał, że cele treningu już wykonał i dalej spokojnie podążał w kierunku Kalonki. Na “śmietniku” dał sie wyczuć zapach mety, więc tempo nieco wzrosło. Kalonkę zdobyliśmy jednak w duchu przyjaźni i wzajemnego szacunku.

Przyznam szczerze, że podczas dzisiejszego treningu kilka razy poczułem tętno w nieprzyzwoitych dla mojego wieku rejestrach. Chyba powinniśmy o tej porze roku nieco zwolnić, bo to przecież okres roztrenowania. Przed nami miesiące na regenerację i zebranie sił do nowego sezonu. Czas zapieku mamy już za sobą. Wszystkim uczestnikom dzisiejszych zmagań serdecznie dziękuję. Specjalne słowa uznania dla Kasi, która z uśmiechem i gracją przejechała cały dystans.

Tekst: Czarek Kowalski

Foto: Łukasz Pawlak